Zeydler-Zborowski Zygmunt – Dziewczyna w męskiej koszulce 274/2025

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Dziewczyna w męskiej koszulce
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 51
  • Rok wydania: 1973
  • Nakład: 100275
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Wiesława Kota (89/2011)
LINK Recenzja Wiesława Kota (22/2014)
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
LINK Recenzja Norberta Jeziolowicza

Bluzgi cizi w koszulce, co to nie jej własnością była

Trzeba powiedzieć od razu, że Zygmunt Zeydler-Zborowski pisał „Ewy” w widocznym pośpiechu i na kolanie. Tak przynajmniej wynika, gdy je porównać z pełnowymiarowymi powieściami. Nie inaczej jest w wypadku „Dziewczyny w męskiej koszulce”. Całe szczęście niedoróbki fabuły autor wynagradza nam szybkimi trupami, nieomylną intuicją majora Downara, nieoczekiwanym wulgaryzmem oraz wirtuozerią mikroobserwacji oraz porcją zasadniczych prawd życiowych. Zatem po kolei.

W Warszawie panuje upał tak wielki, że ciężko oddychać. Na komisariacie przy Wilczej pojawia się atrakcyjna kobieta i od razu zwraca się do pełniącego dyżur porucznika Cieślaka następującymi słowy: „Ty skurwysynu, ty łajdaku, ty złodzieju, ty oszuście, ty kanalio! I takiego szubrawca trzymają w milicji! To hańba”. Tak zachęcony do lektury czytelnik już się od niej nie oderwie. Natomiast gradacja określeń wydaje się chaotyczna. Należy założyć, że miotająca obelgi (Zeydler-Zborowski to chyba jedyny autor milicyjniaków używający czasem grubszego słowa) dziewczyna jest niespełna rozumu albo dostała udaru słonecznego. Naturalne jest zatem, że zostaje odwieziona na pogotowie. Tam zaraz ktoś morduje ją przy użyciu noża sprężynowego i znika przez nikogo nie widziany. Nic dziwnego, że sprawa zostaje przydzielona majorowi Downarowi, a jak jemu to nie dziwi nas, że pojawia się także porucznik Olszewski i sierżant Pakuła, a mentorem jest oczywiście pułkownik Leśniewski. I tu od razu intuicja Downara bazująca na luźnych skojarzeniach daje znać o sobie – skoro nóż sprężynowy był w użyciu, to ślad może prowadzić na Wybrzeże, to bo zwykle marynarze takie noże przywożą. Ofiara nożownika nie ma dokumentów, a zatem powstaje problem identyfikacji. Tu mamy wyjaśnienie sensu tytułu – otóż na koszulce ofiary znajduje się oznaczenie pralni, a tam już z kolei można ustalić kto zlecił wykonanie usługi. No i ruszamy, by poznać korowód postaci. Najpierw niejaki Pawelski, od razu podejrzany, bo nie ma stałego zajęcia, tylko ima się dorywczych zajęć i to raczej mało uchwytnych: „-Ja nigdzie nie pracuję. Jestem poetą. – Poetą. Żyje pan z poezji?” Ciekawe, co by na takie pytanie odpowiedziała Wisława Szymborska czy Zbigniew Herbert. Dostając cynk od poety na kolejną osobę dramatu – niejakiego Godlewskiego – trafiamy do willi na Saskiej Kępie, a tam już czeka trup kolejnej kobiety, Godlewskiej zresztą. Z tym, że państwo byli dawno po rozwodzie i pani Godlewskiej w ogóle nie powinno tu być, ani żywej ani martwej. Tu w robocie też sprężynowiec. Downar słusznie zakłada, że to raczej nie eksmąż mordował, gdyż „tyle jest wygodniejszych i bezpieczniejszych miejsc”. Major rozpytuje innych domowników z willi na okoliczność Godlewskiego i ten człowiek to ktoś jeszcze gorszy niż poeta-Pawelski, gdyż „pije, gra w karty, rozbija się samochodem”. A trzeba nam wiedzieć, że Godlewski to dumny właściciel wozu marki Trabant. W tle słyszymy o małżeńskich niesnaskach i tu głos we własnej sprawie zabiera na chwilę sam major Downar: „-A pan żonaty, panie majorze? – Na szczęście nie. – O, to wygrał pan wielki los na loterii”. Jak już wspomnieliśmy wcześniej Downar udaje się śladem Godlewskiego do Sopotu. I już w samolocie spotyka kobietę, którą widział niedawno na zdjęciu w willi. Jak więc widzimy Zeydler-Zborowski skleja fabułę w zupełnie dowolny sposób i może zaskoczyć niemal każdym zdaniem. To wielki urok jego prozy, niezmiennie popadającej w odmęty groteski i luzu, czego zdecydowanie brakuje Kłodzińskiej czy Edigeyowi. Weźmy takie zdanie z monologu wewnętrznego majora „Łatwiej porwać cały samolot, aniżeli w powietrzu poderwać dziewczynę”. Oczywiście major zapoznaje kobietę incognito i umawia się na wieczór. W międzyczasie obstalowuje mercedesa w zaprzyjaźnionej komendzie milicji, gdzie ma kumpla i ma także obiecany pokój w Grad Hotelu. Ach, ten Grand Hotel. Czasy się zmieniają (od publikacji „Dziewczyny w męskiej koszulce minęło ponad pół wieku) a on, znaczy hotel, ciągle na topie. I tylko drżymy, czy majorowi starczy na dżyn z sokiem pomarańczowym, bo tu już będzie musiał wysupłać kasę z własnej kieszeni. Czegóż się bowiem nie robi, by pchnąć śledztwo. A dzieje się coraz więcej, bo to i handel żywym towarem i narkotyki. Nic dziwnego, Sopot ma wszak swój koloryt. Downar nie odpuszcza, choć czasem wykazuje oznaki zniecierpliwienia, a to dlatego, że jakiś czas temu rzucił palenie i w chwilach słabości chwyta za dropsy. Ponadto wyraźnie wchodzi w smugę cienia, zauważa, że zaczyna łysieć. Nic to, na zamknięcie sprawy ma pęknąć butelka żytniówki i tego się trzymajmy. Na pewno Olszewski i Pakuła też nie przyjdą z pustymi rękami.

„Dziewczynę” czytałem ze sztubacką radością, choć jako kryminał rzecz jest mocno przeciętna, ale konstatacje obyczajowe bezcenne.