- Autor: Wojt Albert
- Tytuł: Z przypadku
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: seria Powieść Kryminalna
- Rok wydania: 1983
- Nakład: 100250
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Anny Lewandowskiej
Głównego bohatera, studenta polonistyki Romana Wilewskiego, poznajemy pewnego poranka, kiedy jego troskliwa mamusia raczy go budzić i łaskawie mu przypomina, że jest umówiony z dziekanem w sprawie swojej przyszłości na Uniwersytecie Warszawskim.
Dziekan lituje się nad studentem i pozwala mu na repetowanie czwartego semestru; szczęśliwy Wilewski spotyka koleżkę, który chwilę wcześniej rzucił pracę na budowie i obaj postanawiają uczcić to wydarzenie w mieszkaniu byłego budowlańca. Mocno pijany i źle się czujący student postanawia się przewietrzyć i wpada na dwóch oprychów, którzy biorą go za niejakiego Borówę; idąc dalej już we trójkę trafiają do parku, gdzie postanawiają popastwić się nad całującą się na ławce parą. Zaatakowany chłopak ma jednak tę przewagę, że jest trzeźwy i nie daje się pobić; rozwścieczony Wilewski atakuje go więc od tyłu i rozbija mu głowę kamieniem, a po chwili cała trójka gwałci dziewczynę. Jeszcze tej samej nocy milicja odławia na Żoliborzu dwóch oprychów, którzy konsekwentnie twierdzą, że towarzyszył im Borówa; milicja stoi w miejscu, bo żadnych danych o takim przestępcy nie mają. Tymczasem Wilewski wyjeżdża do Augustowa i tam używa wakacyjnego życia; niespodziewanie okazuje się, że poznana tam studentka medycyny jest siostrą zgwałconej dziewczyny.
Ta książka jest nawet dosyć dobra, oczywiście biorąc pod uwagę standardy Alberta Wojta. Jest tu dużo elementów charakterystycznych dla tego pisarza – przede wszystkim szablonowość postaci, która jednak w przypadku kobiet mocno razi i ociera się wręcz o męski szowinizm; jest dużo tradycyjnego naturalizmu budzącego jednak, przynajmniej we mnie, lekki niesmak; tradycyjnie też bohaterowie nie klną, tylko w ustach mielą przekleństwo. Ale jest kilka rzeczy u Alberta Wojta niespotykanych: nie ma tu nieograniczonego korowodu nic nie znaczących postaci; droga milicjantów po Warszawie też tym razem nie jest jakoś szczególnie skomplikowana. Ale prawdziwe zaskoczenie jest inne – Wojt zawsze był pisarzem dość asekuranckim jeśli chodziło o opisy relacji damsko-męskich: bohaterowie zwykle gasili światło, a w następnym akapicie pili poranną kawę. Tutaj zaś jest, jak by powiedział Marian Paździoch, Sodomma i Gomoria; autor wykazał się tu trochę większą odwagą niż zwykle, choć i tak więcej jest tu przaśnej erotyki niż jakiegoś twardego seksu – wydaje mi się jednak, że Wojt nie chciał tu epatować cielesnością, tylko podkreślał w ten sposób moralne ubóstwo bohaterów. Szkoda jednak, że autor nie pokusił się o wytłumaczenie czytelnikom co sprawiło, że Roman Wilewski przemienił się z wielbiciela gorzały i łatwych panienek w bezwzględnego, cynicznego i bezdusznego mordercę – może tytułowy przypadek? bo nie chce mi się wierzyć, żeby przyczyniła się do tego kasa ojca i nadopiekuńczość matki. Generalnie jednak jest to typowy Albert Wojt: milicjanci blefujący podczas przesłuchań ale też całkowicie poświęceni pracy, żoliborski folklor doliniarski i lokalne gagatki o etosie godnym sycylijskich mafiosów; książka jest więc przeznaczona chyba tylko dla cichych wielbicieli takiej twórczości.