- Autor: Wojt Albert
- Tytuł: Wyrok
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 136
- Rok wydania: 1987
- Nakład: 150000
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Anny Błaszczyńskiej
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Zrobiłem to! Zrobiłem i jestem z siebie dumny! Przeczytałem całą twórczość Alberta Wojta! Było ciężko, czasami ogarniało mnie zwątpienie ale dałem radę – teraz tylko zastanawiam się po co mi to było. To, że Wojciech Sadrakuła pisał książki złe, bardzo złe lub koszmarnie złe wiedziałem już po trzech tytułach – po czternastu wiem, że się w tej pewności utwierdziłem.
Treść niczym nie zaskakuje: milicja otrzymuje wezwanie, że na jednej z ulic doszło do bijatyki dwóch mężczyzn. Porucznik Mazurek udaje się na miejsce ale obchodząc okoliczne podwórko trafia na dźgnięte w plecy zwłoki Adama Walenika, młodego mężczyzny, który wcześniej wraz z kilkoma osobami brał udział w libacji w mieszkaniu niejakiego Królewicza. Mazurek zaczyna śledztwo i stwierdza, że jest kilku podejrzanych: Walenik razem z Krzywym Jasiem napadł kiedyś na sklep jubilerski, a potem skitrał cały chłam i orżnął kolegę na kilka patoli; potem odbił dziewuchę Mirosławowi Paponiowi, a na deser przypucował Tadeusza Czermienia; swoją drogą tenże Czermień ma dziecko z Marią Pawlak, a jak przyszło co do czego, to zadarł fraka i poszedł do innej. Kluczowe dla sprawy okazuje się znalezione w pokoju Paponia zdjęcie trzech chłopców na tle jakiegoś zagranicznego samochodu.
Czyli nihil novi: galeria postaci, wycieczka porucznika Mazurka po Żoliborzu z nadprogramową wizytą u Elki Bocianówny w Dziekanowie Leśnym, przenikliwi i blefujący milicjanci, żoliborski folklor oraz wściekle podrażnione, a przez to bezwzględnie mściwe kobiety. Zanadto szczegółowej topografii tu nie ma; jest za to świadectwo rozpaczliwej nieudolności autora: Mazurek udaje się zatrzymać Czermienia i łapie jakiegoś Bogu ducha winnego faceta – litości! nie łaska było wcześniej na komendzie przyjrzeć się zdjęciu? A jak już tego Czermienia złapał, to ordynarnie go szantażuje: jak nie podasz adresu kumpla, to powiem prokuratorowi, że to ty zabiłeś Walenika – czy to przypadkiem nie jest wymuszanie zeznań? I prawdziwa perełka: świadek, któremu ma być okazany przestępca mówi, że się boi ewentualnej zemsty, więc porucznik zaprasza go do pokoju z lustrem fenickim – to czegoś takiego trzeba się domagać? Co na tę scenkę powiedziałyby niedoszłe ofiary Pawła Tuchlina, seryjnego mordercy kobiet na Pomorzu w momencie wydania tej opowiastki czekającego w celi śmierci na powieszenie, które musiały stawać przed nim twarzą w twarz i jeszcze raz przeżywać to samo piekło?
I takie dyrdymały pisze człowiek, który jest prokuratorem i przymusową przerwę w pracy wykorzystał na napisanie czternastu równie beznadziejnych historyjek… szkoda słów. Ale skoro już ostatecznie zakończyłem literacką przygodę z Albertem Wojtem, to spróbuję ułożyć moją prywatną listę rankingową: najmniej zła wydaje mi się powieść „U Huberta”, „Prawdziwego mężczyznę” też jeszcze można przeczytać – ale cała reszta nadaje się chyba tylko do… ze szczególnym uwzględnieniem takich arcydzieł jak „Pod kulawym Belzebubem”, „Droga bez powrotu” czy „Zielone i złote”.