Ross MacDonald – Nazywam się Archer 89/2025

  • Autor: Ross MacDonald
  • Tytuł: Nazywam się Archer 
  • Wydawnictwo: Prószyńki i S-ka
  • Tytuł oryginału: The Name Is Archer
  • Rok wydania: 1996
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

W roku 1996 wydawnictwo „Prószyńki i S-ka” wpadło na pomysł by wydane przez „Iskry” dekadę wcześniej dwa zeszytowe zbiorki opowiadań Rossa Macdonalda zebrać do kupy i wypuścić w formie książki. Mało, tego; do sześciu wydanych pierwotnie opowiadań w tłumaczeniu Kazimierza Piotrowskiego dodano trzy kolejne.

Tym razem za tłumaczenie wzięła się Anna Tanalska-Dulęba i poszło jej niezgorzej. Powiem więcej, pani Tanalska odwaliła kawał świetnej roboty. Już początek pierwszego opowiadania w jej tłumaczeniu (w książce szóste w kolejności) „Nieszczęsny obyczaj” wprowadza czytelnika w odpowiedni nastrój. Oto jak widzimy klienta Lwa Archera w chwili, gdy przybywa ze zleceniem: „Szczyt wysokiego czoła okrywały wstydliwie długie czarne pasma wyszczotkowanych włosów. Tylko krawat miał jakiś zdecydowany kolor: leżał na jego piersi jak drzemiąca purpurowa namiętność”. Przyszły klient również w szczególny sposób spoglądał na Archera. Detektyw widział to tak: „Gość patrzył na mnie w szczególny sposób, który przywodzi na myśl nauczycieli szkolnych”. Okazuje się, że pan Harlan prowadzi szkołę wraz z siostrą i ta siostra była łaskawa się gdzieś zapodziać. No i dobrze by było, żeby się odnalazła i wróciła, co nie będzie takie proste, bo spiknęła się z taki jednym, co w głowie zawrócił. Ma to być zresztą ponoć klątwa rodzinna, bo już i matka odeszła nagle z nauczycielem sztuk pięknych i żyli sobie wesoło, ale niestety tamten wziął i wyzionął ducha z przepicia. No i już wiemy, że Lew Archer będzie musiał zagłębić się po raz kolejnych w skomplikowaną plątaninę relacji rodzinnych,ruszy na szlak i przyjdzie mu pełnić funkcję nie tylko detektywa, ale także psychologa, księdza i chłopca do bicia w jednym. No cóż, detektyw to taki człowiek, który musi na każdym kroku oczekiwać wszystkiego. W kolejnym opowiadaniu – „Granatowe jak niebo o północy” Archer ma ochotę nieco odpocząć. Udaje się zatem na pewne zadupie, by postrzelać do celu. No i oczywiście zupełnie przypadkiem natrafia na trupa kobiety. Ciało było przykryte ściółką. Ktoś porzucił je na polanie. Tak to już bywa w powieści noir, że czasem to sprawa sama znajduje detektywa. Tym razem rzecz dotyczy uczennicy szkoły średniej. Trzeba zatem zbadać wszelkiej jej kontakty, a wszystko dzieje się w lokalnym środowisku, a nie dużym mieście. Miejscowy szeryf ma już swoją koncepcję i upatruje mordercy w pewnym włóczędze korzystającym ze stróżówki przy lesie. Jest pewien swego, gdyż odzywa się w te słowa „Złapiemy go. Mam ludzi, którzy znają te wzgórza tak, jak pan topografie własnej żony”. To do Archera, który od razu odpowiada, że nie ma żony. No, ale gdyby miał to zapewne znałby topografię jej ciała. Ross Macdonald ma specyficzny tok narracji. Zdecydowanie więcej miejsca zajmuję w jego opowiadaniach rozmowy i opisy, niż sceny akcji – bójki czy strzelaniny, gdzie ogranicza wszystko do minimum. Zupełnie jakby chciał dać znać czytelnikowi, że taka naprawdę interesują go motywacje bohaterów, psychologia postaci i tło obyczajowe, a aspekty kryminalne muszą być, bo formalnie pisze literaturę gatunkową, ale poświęcony im najmniej miejsca, jak to tylko możliwe. Dlatego trzeba warto uważnie. Ostatnie opowiadanie – „Pies pogrzebany” wydaje się dziwne. Ale to tylko pozory. Lew Acher podejmuje się odnaleźć zaginionego Fay Hooper. Taka błaha sprawa? Może ma znaczenie fakt, ze Lew jest znajomym Fay, może nie bez znaczenia jest, że lub psy i dowiadujemy się, ze sam miał owczarka niemieckiego. Może zresztą chodziło o coś zupełnie innego, gdyż: „Pozwoliła, żeby jej głos zasugerował w sposób jak najbardziej niewinny, że moglibyśmy poznać się bliżej”. Raczej nic z tego nie bzie, Lew Archer nie zwykł łączyć spraw zawodowych z prywatnymi.Dalszych szczegółów oczywiście nie zdradzę, wspomnę jedynie, ze ślad prowadzi w przeszłość, co zresztą nie jest niczym dziwnym u Rossa Macdonalda. Nieodmiennie jego prozę czyta się świetnie i ma on dobrą rękę do polskich tłumaczy, czułych na każdy niuans, umiejętnie skomponowane porównanie, czy celną ripostę w dialogu.
Świetna w swej prostocie jest okładka do tego zbioru. Spojrzenie detektywa przez rozchylone dłonią paski żaluzji mówi nam symbolicznie, że jego fach do sięganie pod powierzchnię, zaglądanie nieco ukradkiem do innego świata A co w tym świecie spotkamy, to się dopiero okaże.