- Autor: Ross MacDonald
- Tytuł: Nazywam się Archer 2
- Wydawnictwo: Iskry
- Tytuł oryginału: The Name Is Archer 2
- Rok wydania: 1986
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
Więcej niż morderstwo
Na pewno Ross Macdonald należy do wielkiej trójki (obok Dashiella Hammetta i Raymonda Chandlera) mistrzów czarnego kryminału. Pozostaje jedynie ustalenie, czy twórca postaci Lwa Archera winien stać na pierwszym miejscu podium, czy raczej którymś z kolejnych. Nie jest łatwo na to pytanie odpowiedzieć i zapewne każdy czytelnik może mieć własny ranking Raymond Chandler zawsze oddawał palmę pierwszeństwa Hammettowi, jako niekwestionowanemu twórcy gatunku. Dziś, po bez mała stu latach od powstania czarnego kryminału (możemy przyjąć, że był to rok 1929) największym blaskiem lśni Raymond Chandler, ale z kolei Ross Macdonald był najbardziej pracowity z nich trzech i o przygodach Archera pisał przez blisko 30 lat, wydając w tym czasie 19 powieści (od „Ruchomego celu” (1949) do „Błękitnego młoteczka (1976) i garść opowiadań o tym bohaterze. A zatem dał najszerszą, najbardziej pogłębioną panoramę epoki i działał najdłużej. Opowiadania zaś stanowią o istocie tego zacnego gatunku literackiego. Tu bowiem wszyscy ci trzej tworzyli swój warsztat, zdobywali literackie szlify, by potem ukazać to, czego się nauczyli, w szerszej fabule. Zaś w w sensie jakościowym w opowiadaniach było już wszystko, co zaświadczało o wielkości kryminału noir – melancholijny, samotny i ironiczny bohater uśmierzający ból egzystencji kilkom głębszymi, ponury świat pełen poplątanych intryg i mozolny trud przebijania się przez niego, kryjąc w zanadrzu niezbywalne wartości, swój wewnętrzny kodeks. Tu Macdonald nieco się wyłamuje, bo najpierw napisał kilka powieści, a omawiane tu opowiadania to lata 1954-1955, co nie z mienia faktu, że mamy kwintesencję gatunku. Pamiętajmy bowiem, że czarny kryminał wyszedł z powieści gazetowo-zeszytowej i dlatego wydanie swego czasu u nas opowiadań Rossa Macdonalda „Nazywam się Archer” w dwóch właśnie zeszytach, na lichym dość papierze, to nie tylko zgrzebność PRLu, ale również pewien szelmowski ukłon dla dawnych czasów, czasów pulpowych (od gorszej jakości papieru właśnie).
Najważniejszym testem w drugim zeszycie jest „Samobójstwo”. Lew Archer poznaje w pociągu nieco zagubioną dziewczynę i po zafundowaniu jej kanapki postanawia pomóc w rodzinnych kłopotach. Claire – bo tak ma na imię dziewczyna, martwi się o siostrę – Ethel. Otóż Ethel wyszła niefortunnie za mąż za utracjusza, birbanta i nicponia, który to mężczyzna był również łasy na kasę i postanowił się w pewnego dnia oddalić w kierunku nieznanym. Wkrótce także dowiadujemy się, że Ethel nie zasypiała gruszek w opiele, tylko rozwiodła się a następnie sprawnie wyszła za mąż powtórnie. W Las Vegas i Meksyku wszystko można zrobić szybciej niż trwa wychyle kolejki przy barze. Pierwszoosobowa narracja zbliża nas do Archera i postępujemy za nim krok w krok. Detektyw musi nie tylko poznawać kolejne fakty, ale przede wszystkim weryfikować je, bo jak to w czarnym kryminalne nasza wiedza mało kiedy okazuje się trwała. Już się do jakiejś informacji przyzwyczajamy, a za chwilę okazuje się, że było zupełnie inaczej. Światem rządzą i manipulują silne kobiety przede wszystkim. Czasem czynią to świadomie, a czasem nie do końca. Można oczywiście dąsać się, że są to stałe fragmenty gry i jeżeli przypomnimy sobie scenę w „Podwójnego ubezpieczenia”, kiedy Walter Neff spogląda na schodzącą po schodach w jego kierunku Phyllis to wiemy że tym momencie jego los został przesądzony. Bo też jakieś dziwne fatum ciąży nad Ethel. Tu oczywiście Ross Macdonald daje nam nieustanną wiwisekcję skomplikowanych relacji rodzinnych, bo też czarny kryminał to przede wszystkim dzieła egzystencjalne o atrofii tychże relacji. Zaś wszelka zbrodnia i występek to jedynie skutek komplikacji interpersonalnych. Archer zmierzając od sprawy do sprawy też przede wszystkim zdobywa wiedzę o sobie samym i w dużej mierze posługuje się ciąglą autorefleksją: „- Zabrzmiało to, jakby wykonywał pan wolny zawód. – Nie wiem czy mógłbym moje zajęcie nazwać zawodem. Jestem detektywem. Nazywam się Archer” – tak oto Archer definiuje sam siebie. W opowiadaniu „Zawiniła blondynka” (jakże lakoniczna definicja gatunku) Archer zostaje wynajęty jako goryl do ochrony niejakiego Nicka, na którego życie dybią jakowyś rewolwerowcy. Nick zaś jest tak wylękniony, że na spotkanie z detektywem wysyła Harryego Nemo. Gdy Acher spotyka wysłannika widzimy go tak: „Miał ze czterdzieści lat, jeśli sądzić po pasemkach siwych włosów i zmarszczkach wokół ciemnych oczu, które nie patrzyły wprost, tylko błądziły, jakby światło je raziło, przypuszczałem, że życie nie szczędziło mu cięgów”. I takim oto momentom Ross Macdonald poświęca więcej uwagi, niż strzałom i trupom, które przemykają jakby mimochodem, a przecież to powinny być sytuacje krańcowe. No i tu ukłon dla tłumacza Kazimierza Piotrowskiego, który umie być zarówno niezmiernie precyzyjny, ironiczny, jak i egzystencjalny, by tak rzec, w oddaniu ducha tych małych literackich perełek.
W ostatnim opowiadaniu – „Pogoń za cieniem”, Lwa Archera wynajmuje z kolei kobieta, która chce pozostawić swoje nazwisko w tajemnicy. Detektyw zastanawia się: „Bacznie się jej przyjrzałem, starając się domyślić, czy znowu będę miał do czynienia z urojoną historią”.I to jedno zdanie w zasadzie ustawia całą optykę czytelnika. Chodzi o zabójstwo, którego miał nie dokonać ten, który został o nie oskarżony. No tak, znowu sprawa życia i śmierci i znowu Archer musi się nurzać w odmętach. Pisarstwo Rossa Macdonalda nie starzeje się.