- Autor: Osińska Stefania
- Tytuł: 50 gramów kokainy
- Wydawnictwo: Wielki Sen
- Seria: Seria z Warszawą (tom nr 112)
- Rok wydania: 2018
- Nakład: nieznany
- Recenzent: Tomasz Lada
Babciowy chic noir. Zresztą chyba nawet prababciowy, bo chociaż „50 gramów kokainy” było drukowane w odcinkach w Gazecie Białostockiej w 1958 roku, to schemat dramaturgiczny, specyficzny, egzaltowany, melodramatyzm w tej opowieści skłania do myśli, że Stefania Osińska stworzyła ją, przynajmniej w zarysie, jeszcze przed II Wojną Światową. Zresztą wtedy, w latach trzydziestych, ukrywając się pod pseudonimem Piotr Godek, należała do czołowych twórców literatury kryminalnej. Po wojnie skupiła się na dziennikarstwie i pracy redaktorskiej. No, ale może potrzebowała nagle gotówki, więc wyjęła z szuflady i odkurzyła tę historię.
Tytuł jest tu absolutnie progresywny. Nawet dziś niewielu/niewiele autorów/autorek i wydawców/wydawczyń ma odwagę strzelić czymś tak prostym, czystym i śmiałym. Tytuł jest nowoczesny, ale treść trąci – to zresztą w tym przypadku bardzo delikatne określenie – naftaliną. Na pewno fabularnie i dramaturgicznie. Na dodatek zachowanie bohaterów nie są przesadnie wiarygodnie psychologicznie. No i te przebieranki. Kiedy się pojawiają w zasadzie można się tylko uśmiechnąć i albo odłożyć książkę na półkę lub oddać na makulaturę, albo brnąć dalej. To ostatnie rozwiązanie jest rozważniejsze, bo – co by nie mówić/pisać – o wiarygodności tej historii, pod względem technologicznym wykonanie nie budzi żadnych zastrzeżeń. Osińska potrafiła w litery. Dlatego, mimo oczywistych absurdów, jej historia wciąga. Chce się ją czytać i zobaczyć, jak się skończy. A w rozrywce to jest najważniejsze.
Co prawda „50 gramom kokainy” chyba najbliżej do opowieści i listów czytelniczek drukowanych w pismach typu „Życie na gorąco”, „Sukcesy i porażki”, „Na ścieżkach życia”, „Najlepsze historie” czy „Z życia wzięte”, jednak jest coś, co tę kompletnie zapomnianą, dość dziwaczną powieść wyróżnia na tle pozostałych wykwitów prozy milicyjnej. Przede wszystkim oddani swojej pracy oficerowie nie są tu przedstawieni w najlepszym świetle. A już jeden z nich, okazujący się po prostu mazgajem, jest w tym gatunku, no i okresie, kiedy to poszło dodruku, absolutnym ewenementem. Poza tym, w galerii bohaterów pozytywnych najjaśniej świeci gwiazda kobiety – młodej, przebojowej dziennikarki. Ofiarą, tą pierwszą, od której wszystko się zaczyna, też jest kobieta. Demoniczne panie stanowią także bezpośrednie zaplecze i siłę uderzeniową Złego. I to wszystko w czasach, gdy w literaturze kryminalnej kobiety były tylko ofiarami albo paprotkami: w stylu femme fatale lub ich przeciwieństwa: pokornych służek przynoszących zmęczonym akcją mężczyznom kapcie, obiad, fajkę i drinka.
Oczywiście Osińska nie była aż taką feministką, by w finale dziewczyny stanęły na truchłach pokonanych facetów, jednak widziała – i potrafiła podkreślić – ich rzeczywiste znaczenie oraz faktyczną siłę. Co prawda zakończenie mamy tu niejednoznaczne – jedna z pań stawia na swoim, inna godzi się na rolę żony męża, ale nigdzie nie jest powiedziane, że usiedzi w domu gotując i odchowując potomstwo. Zważywszy na jej temperament, może nie mieć siły na podporządkowanie się patriarchalnemu systemowi Polski przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.
I choćby dla tych dziewczyn Osińskiej warto „50 gramów kokainy” przeczytać. To specyficzna rozrywka, ale na pewno lektura nie jest męczarnią.