Kwaśniewski Kazimierz – Ciemna jaskinia 46/2025

  • Autor: Kwaśniewski Kazimierz
  • Tytuł: Ciemna jaskinia
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1967
  • Nakład: 30000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki (z archiwum 2011)

LINK Recenzja Mikołaja Kwaśniewskiego
LINK Recenzja Doroty Samborskiej

A winowajcą jestem oczywiście, ja, znany powszechnie morderca stryjów i złodziej szkieletów

Wiedza o tym, ze znawca i tłumacz twórczości Joycea i Szekspira Maciej Słomczyński pisał pod pseudonimem Joe Alex klasyczne powieści kryminalne z postacią detektywa… Joe Alexa jest dość powszechna. Mało kto wie natomiast, że Słomczyński to także Kazimierz Kwaśniewski, autor czterech powieści milicyjnych: „Zbrodniarz i panna”, „Gdzie jest trzeci król”, „Śmierć i Kowalski” oraz „Ciemna jaskinia”. Mało tego.

Trzy pierwsze zostały w latach 60-tych przeniesione na ekran, co stanowi absolutny rekord na gruncie polskim. Nie zekranizowano jedynie „Ciemnej jaskini” i tę właśnie książce pragnę poświęcić kilka słów. Powieść jest typowa i zarazem nietypowa dla gatunku milicyjnego. Typowość polega na tym, że występuje milicjant, kapitan Żelechowski, prowadzący śledztwo w sprawie śmierci szanowanego sędziego z małego miasteczka, wymyślonego zresztą – Poręba Morska. Jest więc milicja, jest chwalona i nieskazitelna, odnosi sukces. Poza tym, jak echo powraca schemat „ślad prowadzi w przeszłość”. Nietypowość zaś polega na tym, że milicja pojawia się późno i stanowi tło. Mamy tu charakterystyczny dla klasycznego kryminału problem wyspy. Konstrukcja ta występuje zresztą u Joe Alexa i została tutaj przeniesiona. Chodzi o to, że obracamy się w kręgu garstki osób, z których jedna popełniła zbrodnię. Nie ma więc królików z rękawa, że oto kapitan Szczęsny dopada winnego, którego poznajemy dopiero na jednej z ostatnich stron.

„Ciemna jaskinia” to powieść z wciągająca atmosferą sennego miasteczka i wiszącą w powietrzu tajemnicą. Bardzo lubię senne miasteczka, w których czas stanął w miejscu, a w słoneczny dzień można usiąść na ławce i obserwować płynące spokojnie życie i nie spieszyć się nigdzie. Takie właśnie miasteczka odwiedzamy z Klubowiczem Byczakiem podczas rowerowych eskapada. Jest kościół, poczta, posterunek milicji, bar, a czasem nawet kolejka wąskotorowa lub jej pozostałość.

Główni bohaterowie, to młode małżeństwo przybyłe do Poręby, by objąć spadek po stryju. Szybko okazuje się, że stryj wcale nie zasłabł podczas morskiej kąpieli tylko…

Małżonkowie przez przypadek odkrywają szkielet zamurowany w ścianie domu stryja i nie wiedzą co z tym fantem zrobić. Ujawnienie go może przecież w zupełnie innym świetle ukazać życie stryja. Czy wyjawiając ponury sekret będą mogli dalej tutaj mieszkać, jak zamierzali?

Zaletą powieści jest czystość konstrukcji. Autor umiejętnie odnajduje się w konwencji i jednocześnie umie pozostawić własny sznyt. Poznajemy dyrektorkę szpitala, pielęgniarkę, sąsiadów zmarłego, starego notariusza, gosposię. Które z nich? No które? Tego nie zdradzę.

Pierwsze po przejeździe do Poręby wrażenia Tadeusza i Haliny są pozytywne. Młodemu człowiekowi od razu rzuca się w oczy lniany ręcznik z wyhaftowanym napisem „Dobra gospodyni dom przyjemnym czyni”. Tak, tu można by żyć. Spokój i cisza. Samochodów niewiele. „Pani Jasińska jest posiadaczką jedynego w miasteczku wartburga”. Dzielny kapitan Żelechowski pojawia się w połowie książki (dopiero) we właściwym miejscu i czasie. Właśnie po to by swą dzielność okazać. Ratuje małżeństwo po wypadnięciu z łódki. Swoją pomoc komentuje skromnie: ”A w ogóle to mój obowiązek. MO czuwa, jak pan wie!”

Żelechowski mieszka w kawalerce, jeździ motorem i poświęca się głównie pracy. Nawet na dnie morza. O proszę: „Po co milicja schodzi na dno morza? Przecież nie po to, żeby regulować ruch? Ryby same znają kierunek”.

No i ta przepyszna aluzja z czaszką w tle. „– Biedny Yorick…- uśmiechnął się. – Kto? – Młody człowiek uniósł brwi. – Wiesz nawet jak się nazywał, naprawdę?”. Niektórzy Klubowicze zapewne pamiętają motyw z Kubusiem Puchatkiem u wczesnej Kłodzińskiej.

Z całą odpowiedzialnością muszę zaliczyć „Ciemną jaskinię” do lepszych powieści milicyjnych. Żeby tylko jeszcze okładka zawierała nieco symboliki, a mniej łopatologicznej dosłowności.