- Autor: Kłodzińska Anna
- Tytuł: Królowa nocy
- Wydawnictwo: „Dziennik Zachodni” 1971 r. numery 191-211, Wielki Sen
- Seria: Seria z warszawą (tom 7)
- Rok wydania: 1971, 2009
- Recenzent: Anna Lewandowska
LINK Klubowa Księgarnia
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Czwartek zamiast poniedziałku
Uleganie pokusom to prawdziwie męska cecha. A gdy w dodatku pokusa ma dwadzieścia parę lat, ładną buzię i zgrabną resztę, to każdy mężczyzna czuje się wręcz obowiązany ulec jej jak najszybciej.
Tak też było z Kazimierzem Derbachem, pełniącym obowiązki dyrektora poważnej państwowej firmy, którego tak oczarowała pewna młoda panienka, że – korzystając z chwilowej nieobecności żony i dziecka – postanowił zaprosić ją do własnego mieszkania. Przez głowę przemknęła mu wprawdzie myśl, że żona pewnie nie byłaby zbyt zadowolona, gdyby się dowiedziała do czego posłużyło jej małżeńskie łoże, ale panienka była tak ładna i chętna, że szybko się rozgrzeszył.
Konsekwencje upojnej nocy nie dały na siebie długo czekać – wkrótce w jego gabinecie pojawił się niejaki Antoniak, rzekomo pełnomocnik rodziny panienki, z żądaniem finansowego zadośćuczynienia za uwiedzenie niewinnego (co do tego Derbach miał pewne wątpliwości) dziewczęcia oraz z kompletem zdjęć owo uwiedzenie dokumentujących.
Derbach wprawdzie nie dysponował wolną gotówką, ale szantażysta zgodził się pójść mu na rękę i rozłożyć należność na raty. Mając na względzie przede wszystkim uchronienie żony przed informacjami, które mogłyby ją zdenerwować, Derbach zaczyna płacić. O uchronieniu własnej skóry przed gniewem żony wcale nie myślał.
Na kolejne z umówionych spotkań szantażysta się nie stawił. Zadzwoniła natomiast ofiara uwiedzenia z informacją, że się boi, po czym połączenie zostało przerwane.
Kiedy milicjanci w parkowych krzakach znaleźli zwłoki młodej kobiety, a w jej torebce plik zdjęć pornograficznych, wydawać by się mogło, że zadanie przed sobą mają proste i łatwe – wystarczy tylko odnaleźć mężczyznę figurującego na zdjęciach i napisać akt oskarżenia. Nic bardziej mylnego! Milicjanci mają przed sobą moc ciężkiej pracy i sukces zawdzięczają wyłącznie nieograniczonej wyobraźni autorki: na podstawie sprzecznych rysopisów i fałszywego nazwiska, przy braku jakichkolwiek innych danych, w milionowym mieście udaje im się odnaleźć podejrzanego! Scotland Yard by się nie powstydził!
Milicjanci – jak zwykle u Anny Kłodzińskiej – wykazują się niebywałym sprytem, a także wyjątkową uczciwością. Kiedy jeden z nich podszywa się pod pracownika elektrowni, żeby zajrzeć do mieszkania przestępcy, jest do tego doskonale przygotowany: odpowiedni blankiet, nazwisko lokatora, ołówek. Potrafi również odczytać licznik. Nie dość tego – nie zapomina także, żeby rozliczyć się z elektrownią z pobranej opłaty! To, że takim dzielnym milicjantom przestępca umyka sprzed samego nosa, wcale nie świadczy o ich nieudolności, a jest zwykłą koniecznością, inaczej bowiem powieść skończyłaby się zbyt szybko.
W ogóle w tej powieści uczciwość odgrywa sporą rolę. Kazimierz Derbach, który chwilowo pełni obowiązki dyrektora i jest kandydatem do objęcia stanowiska dyrektora naczelnego, nominacji nie otrzymuje, ponieważ minister uważa, że dyrektor naczelny powinien być człowiekiem bez zarzutu. Ktoś podejrzany o morderstwo, mający do czynienia z milicją, nie mógłby właściwie zadbać o morale załogi. Większość nas nawet nie przypuszczała, że za minionego ustroju uczciwość była jednym z podstawowych kryteriów doboru kadry kierowniczej.
Bardziej grymaśny czytelnik mógłby się czepić, że książka jest schematyczna. Ja właśnie tej schematyczności oczekuję i dlatego chętnie sięgam po książki Kłodzińskiej. Tu zawsze mam pewność, że milicja będzie dzielna, przestępcy bezwzględni, a panienka z półświatka będzie się wywodziła z praskich slumsów. Jakoś tak się utarło – zapewne nie bezpodstawnie – że warszawski półświatek powinien mieć praskie korzenie, i Kłodzińska trzyma się tego konsekwentnie.
Autorka porusza jeszcze jeden, bardzo ważny problem, który wówczas dopiero raczkował, a dzisiaj jest prawdziwym kataklizmem. Sprawę narkomanii. Ówcześni narkomani nawet się nie umywali do dzisiejszych, mających do dyspozycji całe masy najrozmaitszych środków powodujących „odlot” – odurzali się oparami tri, kradzionymi z apteki silnymi lekami i innymi „wynalazkami”, ale już mamy wzmiankę o pierwszych dealerach, którzy dbali o zaspokojenie potrzeb kształtującego się dopiero rynku.
Trochę zawiódł mnie brak choćby najmarniejszej aferki szpiegowskiej – w końcu to przecież właśnie Kłodzińska była specjalistką od opisywania poczynań różnej maści szpiegów. Zawiódł mnie tym bardziej, że właściwie początek powieści – szantażowanie dyrektora dużego zakładu przemysłowego – zdaje się właśnie aferę szpiegowską zapowiadać. Być może już w trakcie pisania autorka zrezygnowała z tego wątku, albo może tym razem chciała poprzestać wyłącznie na „milicyjniaku” obyczajowym. Niewykluczone też, że redakcja zażądała od niej szybszego tempa pracy, bo w powieści widoczne są typowe niedoróbki wynikające z pośpiechu. Kiedy do Derbacha w niedzielę rano dzwoni szantażysta i proponuje spotkanie w czwartek, Derbach odpowiada: „Czyli jutro”. Ale mimo tak drastycznego skrócenia tygodnia powieść czyta się bardzo dobrze i gotowa jestem wybaczyć autorce wszystkie braki.