Edigey Jerzy – Strzał na dansingu 130/2025

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Strzał na dansingu
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: seria Czerwona Okładka
  • Rok wydania: 1975
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Bartosza Brzózki

Chodźmy do mnie, posłuchać płyt…

Powieść kryminalna Jerzego Edigeya „Strzał na dancingu” zaliczana jest dziś do kluczowych osiągnięć autora. W dużej mierze za sprawą ekranizacji w ramach serialu „07 zgłoś”. I jak ktoś nawet nie słyszał o Edigeyu, to o serialu zapewne tak, bo tłuczony jest i w rozmaitych telewizjach po dziś dzień, co świadczy nie tylko o żywotności ekranizacji milicyjniaków, ale także samych kryminałów milicyjnych.

To drugie zjawisko oczywiście dotyczy węższych kręgów pasjonatów gatunku. Nie da się jednak ukryć, że zasadnicza intryga „Strzału” jest dość abstrakcyjna i daleka od realiów. Po pierwsze wydaje się mało prawdopodobne, by niejaki Romski mógł latami żyć z szantażu dziesiątek osób, które tak łatwo mu się poddawały. Druga sprawa to kwestia dramaturgii utworu. Jest niemożliwe, choć bardzo wdzięczne dla akcji, by Romski bywał regularnie w lokalu dancingowym wraz w licznym gronem osób, które były przez niego szantażowane – kierownik, szatniarz, kelnerka i inne osoby – wszyscy oni mieli być zawodowo lub prywatnie związani z miejscem, w którym szantażysta swobodnie grasował. Zupełnie jakby na rozkaz Romskiego wszyscy stawiali się jednego wieczoru w danym miejscu, by wpłacić haracz za milczenie. Tak w życiu nie bywa, ale dla powieści pomysł teoretycznie mógł być ciekawy, gdyż konstrukcyjnie mamy tu w zasadzie do czynienia w modelem wyspy czyli sytuację, że mordercą mógł być tylko ktoś z uczestników dancingu lub personelu. Należało tylko drogą eliminacji dojść, kto zacz. I ten koncept mógł urzec reżysera w kwestii wyboru tej właśnie powieści do ekranizacji. Porównując książkę z serialem zwracamy uwagę na ile zachowano wierność względem tekstu czyli co zmieniono, a co wyrzucono. Wiadomo bowiem, że ekranizacja, co do zasady musi być fabularnie uboższa, względem materiału wyjściowego. W zasadzie jest to dość wierna ekranizacja. W książce porucznik milicji (w powieści porucznik Zygmunt Żytnicki – co ciekawe, Jerzy Edigey nie przyzwyczajał czytelnika do postaci jednego stróża prawa przewijającego się przez wszystkie książki) udaje się na potańcówkę ze studentką medycyny, jest znacząco inna. Oto jak Żytnicki próbuje emablować Hankę: „-A prosiłem cię Haneczko – zaczął po chwili, gdy kelner zniknął jak sen – żebyśmy poszli do mnie. Mam radio z adapterem, ładne płyty. Zrobiłbym kawy, jakiej nie dają w żadnym lokalu. Potańczylibyśmy…- I co jeszcze, śmiała się dziewczyna.” Jest to postać zdecydowanie bardziej siermiężna, niż porucznik Borewicz. Również jego relacja z dziewczyną wygląda inaczej. W filmie zaś porucznik spóźnia się na randkę w lokalu i przybywa już na gotowe, czyli w celu oględzin trupa.

Akcja zostaje przeniesiona z Łodzi (sporo odniesień topograficznych, a nawet aluzji w rodzaju: „Garniturek granatowy, starszy niż odbudowane Bałuty”) do Warszawy, ale w zasadzie nie ma to większego znaczenia, poza faktem, że poznajemy filmowy adres porucznika – mieszkał na ulicy Sobieskiego. Mamy jeszcze inny ciekawy łódzki bibelocik. W toku śledztwa porucznik spotyka się z mecenasową Barbarą Zaranowską: „-Akademicka przy Piotrkowskiej? – Dawny Piątkowski. – To już wiem! – Więc o szóstej. Tylko w pierwszej salce, tej dla beemów. – Dla beemów? Nie rozumiem. – Beemów czyli byłych mężczyzn – wyjaśniła pani Basia.” Piękne określenie, dziś beema, to raczej slangowe określenie wozu marki BMW. No cóż, język ulega ciągłym zmianom i trudno za tym nadążyć.

Siostra Romskiego, jak pamiętamy z filmu próbuje nawiązać romans z porucznikiem Borewiczem i zachowuje się bardzo wyzywająco. W powieści wygląda to łagodniej, co więcej wątek jest bardziej rozwinięty – porucznik usiłuje zaopiekować się młodą Romską i nie pozwolić jej zejść na złą drogę, bo w rękach reżysera Waldemarskiego, który kręci filmy dla dorosłych (co ciekawe, wydaje się że w latach 60-tych nie istniał w Polsce rynek filmów porno i jest to po prostu fantazja Edigeya) mogłaby się stoczyć. Ale jeżeli przejdzie pod opiekę innego reżysera, który kręci poważne produkcje, może wyjść na ludzi. Najpierw jednak musi zdać maturę, na co jak wiemy, nie ma specjalnej ochoty. Wyraźny w książce dydaktyzm znika w filmie. W książce sporo uwagi poświęca się ojcu Romskiego, który dorobił się za okupacji i zachodzi podejrzenie, że nie wszystkie interesy wówczas były prowadzone zgodnie z wymogami etyki zawodowej. W filmie ten wątek nie istnieje. Oczywiście więcej mamy w książce postaci milicjantów, ale to typowe. Milicja Obywatelska to ogromny zespół ludzki, a w filmie trzeba go ograniczyć do kilku osób, znanych z serialu. Tak więc w książce poznajemy mentora porucznika, jeszcze ze szkoły w Szczytnie, majora, który oczywiście zaprasza na domowe obiady żony, trunki własnej roboty oraz kombatanckie opowieści. Klasyka. Dorobkiem serialu jest natomiast wizyta w nielegalnym domu gry i spotkanie z mecenasem. W książce ten watek jest potraktowany bardzo skrótowo.

Czytając i porównując bawiłem się niezgorzej. Cały czas zarówno książka (choć nieco się zestarzała i zapach naftaliny czuć w wielu miejscach), jak i odcinek serialu trzymają się nieźle (film lepiej), mimo oczywiście wskazanych wad, tkwiących u podstaw. W książce porucznik milicji pozwala sobie tu i ówdzie na lampkę koniaku, czego w serialu nie czyni. Tu warto nadmienić, że „Strzał na dancingu” to faktycznie pierwsza powieść Jerzego Edigeya (publikowana w odcinkach prasowych już w roku 1962), choć w formie książkowej wydana dopiero w roku 1975.