- Autor: Edigey Jerzy
- Tytuł: Strzał na dansingu
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: seria Czerwona Okładka
- Rok wydania: 1975
- Recenzent: Bartosz Brzózka
- Broń tej serii: Pierwsza seta
Jak opchnąć wagon żółwi
Jeżeli ktoś szuka w kryminałach zagadek logicznych do rozwiązania, powiązywania ze sobą różnych tropów, informacji, to się srodze zawiedzie na tej książce.
Zabójstwo pewnego faceta w brązowym garniturze jest pretekstem do pokazania czasem bardzo skomplikowanych jednostek, które bynajmniej nie są tuzinkowe. No bo kto jest synem statecznego pana, który sypia ze swoją służącą i ma siostrę grywającą w filmach pornograficznych (tak na marginesie, ciekawe jak taki film by wyglądał, mamy w końcu początek lat 70). W dodatku sam zamordowany to: hazardzista i szantażysta, wcześniej skazany za sutenerstwo, kuplerstwo (teraz tego słowa raczej się nie używa, a oznacza to ułatwianie komuś uprawiania
prostytucji celem osiągnięcia korzyści majątkowej) i zmuszanie do nierządu. Jednym słowem typowo polska rodzina.
Główną osobą prowadzącą śledztwo jest porucznik Zygmunt Żytnicki. Akcja dzieję się w Łodzi i od pierwszych stron dowiadujemy się, że w tym mieście milicjantom łatwo nie było. Jego dziewczyna nie chciała iść do niego na nowe radio z adapterem i ładne płyty, wolała tytułowy dansing, gdzie z kolei kelnerzy, mimo że porucznik to człowiek młody i przystojny, postrzegali go jako łachudrę, w granatowym garniturku starszym niż odbudowane Bałuty (dzielnica Łodzi). Miejsce pracy też nieciekawe. Zygmunt pomyślał, że architekt, twórca tego gmachu [komendy], powinien raczej budować labirynty w starożytnym Egipcie, a nie w dzisiejszej Łodzi gmachy biurowe. Nawet stali pracownicy komendy nie bardzo się orientowali w tej gmatwaninie korytarzy, nie mówiąc już o interesantach. Paru ludzi z wartowni nic nie robiło, tylko stale służyło za przewodników po ogromnym biurowcu.
Pieczywo w Łodzi też nie najlepsze. W Sopocie (trzeba gdzieś w te delegacje jeździć): jedząc najsmaczniejsze w Polsce pieczywo Zygmunt zastanawiał się, jak to by było dobrze posłać kilkunastu łódzkich piekarzy na przeszkolenie na Wybrzeże. Żeby jednak Sopot nie jawił się nam jako raj na ziemi, to wynajęcie pokoju w hotelu nie jest łatwe: – Co z tego że pusty [hotel]? Choćby w nim nawet nikogo nie było i tak wynajmujemy tylko od piątej. Takie są przepisy.
Samo rozwiązanie zagadki morderstwa nie jest istotne, wiemy od początku, że osoba zamordowanego to drań, a osoba, która go zabiła, powinna dostać nagrodę. Oczywiście w życiu się byśmy nie domyślili, jak przebiegło samo zabójstwo, wszystkie tropy są ujawnione dopiero w mowie końcowej, ale najważniejsze, że w ogóle podzielono się nimi z czytelnikiem.
Zaciekawiła mnie jedna kwestia. Wspominana jest tam pewna historia wojenna. Chodzi o „kupno ostatniego wagonu” – typowo warszawska, okupacyjna transakcja handlowa, kolejarze z pociągu dla wojska idącego na wschód, odczepiali ostatni wagon, odstawiano go na bocznicę i dopiero wtedy okazywało się, jakie skarby były przewożone. Raz trafił się transport żywych żółwi (miały iść na konserwy) i kupiec tego wagonu sporo na nich zarobił. Podobna historia jest tez opisana gdzieś indziej, czyżby też u Edigey’a? Ktoś to pamięta?