Bronisławski Jerzy – Niewidzialni w tłumie 95/2025

  • Autor: Bronisławski Jerzy
  • Tytuł: Niewidzialni w tłumie. Tropami dramatycznej walki kontrwywiadu
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Rok wydania: 1975 (wyd. III)
  • Nakład: 50275
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego

W 1967 roku Jerzy Bronisławski, oficer kontrwywiadu, napisał swoją debiutancką książkę i w słowie wstępnym do niej napisał: „››Niewidzialni w tłumie‹‹ to nie książka o szpiegomanii, bo takiej w naszym kraju od lat nie ma. Pokazuje ona prawdziwe oblicze tej tak często opisywanej ››romantyki‹‹ wywiadowczej, jej jakże szarą codzienność”.

Autor przedstawia nam siedemnaście opowieści, których wspólnym mianownikiem jest pokazanie czytelnikom tego, jakie są konsekwencje podjęcia współpracy z siłami wrogimi Polsce, najczęściej z wywiadem NRF. Przypuszczam, że znaczna część tych historii oparta jest na własnych doświadczeniach autora; w swoich trzech autobiograficznych książkach opisywał własne perypetie podczas wyłapywania rozmaitych wrogów ustroju. Podejrzewam nawet, że opisując niektóre wydarzenia wykorzystał osobiste przeżycia: sam udając uciekiniera z Polski przebywał trzy miesiące w obozie dla uchodźców w Berlinie Zachodnim, a kto wie, czy w celu rozpoznania przeciwnika nie brał udziału w jakichś innych prowokacjach.

I może ktoś powiedzieć, że mamy do czynienia z propagandą – do pewnego stopnia pewnie tak, ale trzeba pamiętać, że czasy były takie, a nie inne i na pewno w wojnie wywiadów więcej było ideologii niż treści. Ale w ostatnim rozdziale autor przytacza przykłady przecieku informacji – i głównie jest to lekkomyślność czy pospolite gadulstwo; widząc to Bronisławski pisze: „I dlatego postanowiłem napisać tę książkę”. Nie oszukujmy się – z podobną sytuacją mamy do czynienia nawet i dziś: oficer prowadzący kiedyś szkolenie z ochrony informacji niejawnych mówił, że włosy stają mu dęba, kiedy jedzie pociągiem, bo bez żadnego wysiłku mógłby zdobyć informacje strategiczne dla obronności. Owszem, co prawda czasy mamy inne niż kilkadziesiąt lat temu ale pewne zasady obowiązują – tylko o czym my mówimy, skoro były minister obrony narodowej w świetle kamer ujawnia polską doktrynę obronną i potem mówi: oj tam, oj tam?

Dostajemy więc do ręki książkę, która do pewnego stopnia jest świadectwem epoki ale do pewnego stopnia jest ostrzeżeniem czy przestrogą, że wróg nie śpi, do pewnego jest groźbą, że chleb kupiony za judaszowe srebrniki ma gorzki smak, a do pewnego jest ponadczasowym przypomnieniem, że lepiej czasem w porę ugryźć się w język. I musiał być to temat ważny, skoro w ciągu pięciu lat „Iskry” wydały ją aż trzy razy, a „Express Poznański” na przełomie roku 1968 i 1969 drukował ją w 114 odcinkach aż pół roku.