- Autor: Ziemski Krystyn
- Tytuł: Złote macki
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1972
- Nakład: 90000
- Recenzent: Grzegorz Musiałowicz
LINK Rcenzja Grzegorza Cieleckiego
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
„Czyście aby znów czegoś nie poszkapili?”
Panie Prezesie!
Niniejszym melduję zaznajomienie się z kolejną, po „Cenach życia”, pozycją zawierającą wiekopomne dzieje majora Bieżana, bohatera zupełnie nieidealnego. Jeżeli chodzi o polską powieść milicyjną. Zresztą idealnie i w samej powieści nie jest, gdyż:
Po pierwsze – koniec z harcerską postawą funkcjonariuszy! W przeciwieństwie do poprzedniej książeczki jest znacznie więcej alkoholu, co jest oburzające! Widać, iż z początkiem lat 70. rodzi się konsumpcyjne podejście do życia. Bieżan koniak spożywa z kolegami wielokrotnie. Funkcjonariusz pod przykrywką wkupuje się u chwilowego pryncypała (grabarza!) wyborową. Inny rozpija butelkę jarzębiaku z kurierem obcej agentury. Winiak w czasie sztormu podawany jest samemu majorowi (dwa kieliszki). Ten sam trunek dla gościa z miasta znajdzie się u pewnej znudzonej mężatki (pęka cała flaszka). Choć na wsi pędzą i na co dzień cała okolica spija bimber. Z aluzji wynika, że z tego regionalnego produktu korzysta także regionalne MO. Okropne!
Po drugie – tytułowa „Anna” (od gazetowca „Kim jest Anna Kok?”, bo pod takim tytułem publikowano powieść w prasie) nie pije. Za to znakomicie pływa. Eeee, taki żarcik.
Po trzecie – ja się rozpływam! Zarówno nad treścią, jak i miłosnymi skłonnościami majora (no, Downar to on nie jest). Zapomniawszy bowiem całkowicie zamordowaną mu w poprzedniej powieści Kazimierską, pociesza się niejaką Kowalczykówną. Forsiasta. Otrzymała bowiem schedę po stryjku-kombinatorze. Znał „Annę”. Nowa kobita też o mało co nie ginie. Bieżan sprytnie zapobiega. Tym razem zdąża.
Po czwarte – okazuje się, że przez te dwa lata major zyskał lekki stosunek. Do kobiet, znaczy się. Niech przemówią cytaty! „Miał sporo przygód, powodzenie u kobiet. Może dlatego, że nie zabiegał o nie. Każda chciała go oswoić, nauczyć jeść z ręki. Obserwował te wysiłki i bawił się znakomicie”. „Ma się to doświadczenie”, a „kobiety dobre są na krótko i bez zobowiązań”. Co się stało z Bieżanem?! Czyżby tragiczna śmierć miłości jego życia, czyli Kazimierskiej, uczyniła zeń takiego cynika?!
Po piąte – śledztwo milicyjne splata się i przeplata z kontrwywiadowczym. Współpraca między kontrwywiadem a MO układa się idealnie i wzorowo. Funkcjonariuszy łączy tradycyjna w tej literaturze serdeczność. Jedni i drudzy wiedzą, że materializm oraz szpiegostwo są sobie niebezpiecznie bliskie. Złe ciągnie do złego. Pieniądza lgną do zła, a zło do pieniędzy. Czy w takim przypadku dobrze sytuowana kobieta może być bohaterem pozytywnym?
Po szóste – milicjanci podobają się kobietom, także zamężnym. Wykorzystują je. Oczywiście jedynie w celach prowadzonego śledztwa. Pozyskują w ten sposób nie tylko informacje, ale też raczą się za friko alkoholem oraz kiełbaskami. Wszystko służbowo! No ale służby działają, śledzą, wypytują, mokną, ryzykują życiem (w pociągu), jeden ze służb dostaje w łeb (pod drzewem). Budką dla ptaków, która nieszczęśliwie spada, wskutek czego traci przytomność (funkcjonariusz, nie budka).
Po siódme – rzeczą istotną są sprzyjające śledztwu przypadki. Spadający samolot (oczywiście „zagranicznych linii lotniczych”), spadający na głowę funkcjonariusza ptasi domek, wpadający na słup samochód złoczyńcy, przypadkowo wpięta plakietka, która komuś wypadła… Wszędzie wypadają i wpadają w ręce służb walory i złoto! No, same przydatne zbiegi okoliczności. Nieprawdopodobny splot wydarzeń popychających do przodu! Śledztwo samo się rozwija wskutek. Ale przez to treść książki zaczyna być przeładowana nadmiernie, wręcz staje się niestrawna. Autorzy wyraźnie tym razem przedobrzyli. Co robić? Cóż czynić?! Ano czytać dalej, jak się wdepło…
Po ósme – Bieżan ponownie daje ciała, czyli – jest sobą! Raz, gdy łaskawie pozwala bawić się w prywatne śledztwo przyjacielowi, który omal nie ginie (a jasno wynika, iż przygoda przyjaciela powinna natychmiast być objęta śledztwem oficjalnym). Dwa, gdy lekceważy pchającego mu się w ręce istotnego świadka, który już nie tylko nic nie powie, ale i nie będzie nawet miał nagrobka. Mnie głupota Bieżana rozbraja. Bo o ile przy śmierci Kazimierskiej z „Cen życia” jeszcze można mu wybaczyć (wszak częściowo zadbał, tylko nie przewidział wszystkiego), to obu kosmicznych zaniedbań tu przytoczonych już nie.
Po dziewiąte – w pewnym momencie autorzy się zakałapućkali i – aby ratować intrygę w kolejnych odcinkach gazetowca – wymieniają paru członków załogi statku, którzy poznali fizjonomię Bieżana, co jest wyraźną wpadką przy pisaniu. Przecież raptowna wymiana części personelu na pewno nie wzbudzi żadnych podejrzeń podejrzanych! Skąd!
Po dziesiąte – stwierdzam że ulubionym słowem autorów jest „poszkapić”, zaś ostatnich granic sięgają niektóre zdania. Ale nie do przebicia jest to, że trzeba „od nowa gromadzić ustalenia”. Dotąd naiwnie myślałem, iż gromadzi się np. fakty. Ewentualnie majątek, ale to w literaturze milicyjnej oceniane było zwykle negatywnie. Bogactwo zawsze jest podejrzane, bowiem – jak mawia przyszły klasyk – jeżeli ktoś ma pieniądze, to skądś je ma. Duch stalinizmu błąka się więc nie tylko po stronicach tej książki.
PS Sprzedaż koszul non-iron prywaciarzom jest zdecydowanie naganna.