Parfiniewicz Jerzy – Skarb Geodety 521/2023

  • Autor: Parfiniewicz Jerzy
  • Tytuł: Skarb Geodety
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: seria Labirynt
  • Rok wydania: 1977
  • Nakład: 120000
  • Recenzent: Robert Żebrowski

LINK Recenzja Remigiusza Kociołka
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

Cześć bohaterom pracy i funkcjonariuszom Oddziału Zmotoryzowanego Obwodu MO

Jerzy Parfiniewicz (1928-2005) ma na swoim koncie pięć powieści milicyjnych. Wszystkie one zostały zrecenzowane w naszym Klubie, a łącznie tych recenzji jest aż czternaście. Moja będzie piętnasta, a więc średnio wychodzi po trzy recenzje na książkę. Wg mnie żaden innych autor peerelowskich kryminałów nie ma tak wysokiej średniej recenzenckiej.

Książka liczy 215 stron, a jej cena okładkowa to 12 zł. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.

Akcja toczy się w Warszawie oraz Zielonej Górze i jej okolicach. Problem zaczyna się z ustaleniem czasu akcji. W książce – wydanej w roku 1977 – mamy dwie wykluczające się informacje: „znali się cztery lata, a poznali w roku sześćdziesiątym pierwszym lub drugim” (czyli wychodzi na rok 1965 lub 1966) oraz „jakieś dziesięć lat temu, chyba w sześćdziesiątym roku” (jak nic wychodzi na 1970 (±1 rok)). No i jak tu na poważnie podejść i do autora, i do jego książki?

Sprawa czasu akcji ma jednak szerszy aspekt. W „Zbrodnia rodzi zbrodnię” – wydanej w roku 1976 – akcja toczy się w roku 1974 lub 1975, a z treści wynika, że kapitan Osial – główny bohater książek Parfiniewicza – przyjął się do MO dopiero w roku … 1969 lub 1970. Niesamowite jest też to, że w roku 1981, kiedy to toczy się akcja – wydanej w roku 1988 – „Śmierć nadjechała fiatem”, dalej jest kapitanem. Totalny galimatias, zupełny miszmasz, całkowity rozgardiasz , kompletny mętlik, pełny nieład, doszczętny chaos, dokumentny bajzel, stuprocentowy zamęt i absolutny nieład (aż mi słów zabrakło). Lepiej przejdźmy już do fabuły.

Zespół „skoczybruzdów” z Przedsiębiorstwa Geodezyjnego w składzie: geodeta Andrzej Stański, starszy pomiarowy Stefan Panas (prywatnie popijający z „urodzonymi w niedzielę”), pomiarowy Kazimierz Wiesiołek (uprzednio skazany za zabór samochodu w celu krótkotrwałego użycia i porzucenie go w stanie uszkodzonym) oraz młodszy pomiarowy Karol Sokół (praktykant), pod kierownictwem inżyniera Kobusa, zakończyli prace geodezyjne w Korzeniewie, gdzie miało powstać lotnisko wojskowe. Liderem zespołu był Stański, a każdy z pozostałych jego członków był mu winien … wdzięczność – Sokół za wyrozumiałość w spłacie karcianego długu, Wiesiołek za przyjęcie do pracy po tym, jak wyszedł z więzienia, Sokół za pomoc w sprzedaży zabytkowych monet, natomiast Kobus za możliwość odwiedzania go i patrzenia na jego „niby-żonę”, dawniej nazywaną konkubiną, a obecnie – partnerką życiową (jaką nazwę dla takiego związku przyniesie przyszłość, trudno zgadnąć). I tenże Stański, tuż przed ukończeniem dokumentacji dotyczącej lotniska, przebywając w swoim domu otrzymał kilka silnych ciosów twardym narzędziem w tył czaszki, w wyniku czego poniósł śmierć na miejscu.

Sprawą tego zabójstwa zajął się kapitan Osial (Antoni Osial) z Biura Kryminalnego KG MO. Kilka słów na jego temat: kawaler, mieszkający i pracujący w Warszawie przy ul. Puławskiej (oczywiście w dwóch różnych miejscach), szczęśliwy posiadacz czerwonego Fiata 125p i – od wielu miesięcy pustej – skrzynki na listy, sympatyk filmów kryminalnych puszczanych w kinie „Moskwa” (też przy Puławskiej), do rozmów telefonicznych używający tylko mikrotelefonów, wolny od nałogów – pierwszy i ostatni raz zapalił papierosa, gdy miał osiem lat (ja też rzuciłem palenie po pierwszym razie, ale byłem chyba ciut młodszy). Jego bezpośrednim przełożonym był naczelnik major Górski, a dyrektorem biura -pułkownik Wroński.

Kapitan jeszcze dobrze nie wdrożył się w sprawę, a już doszło do zabójstwa kolejnego członka zespołu geodezyjnego, który został zasztyletowany w biały dzień w środku stolicy. Prowadzone czynności naprowadziły Osiala na trop prowadzący w przeszłość, a konkretnie do ostatnich dni sierpnia 1939 roku, kiedy to pewien geodeta, a konkretnie – ojciec Andrzeja, we wsi Zakręt koło Nowego Dworu Mazowieckiego, podczas prowadzony tam prac rzekomo znalazł i zawłaszczył skarb. Był też inny trop, także prowadzący w przeszłość, ale mniej odległą, a do tego wprost do zakładu karnego.

Czy motywem zbrodni był faktycznie skarb? Czy w grę wchodziła działalność obcego wywiadu? Czy może powód był bardziej prozaiczny?

Śledztwo prowadzone przez Osiala było żmudne, powolne, nie dające większych efektów. Kapitan zdany był głównie na siebie, popełniał błędy, co i raz był strofowany i poganiany przez pułkownika. Ale wszystko ma swój kres. W którymś momencie akcja przyspieszyła do szybkości nie tylko uciekającego motocykla i ścigających go radiowozów oraz samochodów cywilnych, ale też do prędkości przelotowej helikoptera. Jedno się tylko nie zmieniło – nastawienie pułkownika do kapitana. „Stawiasz na nogi całą milicję w województwie. Śmigłowiec! (…) Szkoda, że nie miałeś jeszcze czołgów i rakiet! Rozróba na dwadzieścia cztery fajerki! Sensacja w okolicy. A wy mi mówicie spokojnie, że macie świadka! Jeśli myślicie, że w ten sposób będzie się u nas zdobywało świadków, to lepiej rozejrzyjcie się od razu za inną pracą. Może was przyjmą do tego pegeeru”.

Poza w/w oficerami MO pojawili się też inni funkcjonariusze: dyżurny BK KG MO – major Laski oraz „kryminalni” – major Kozłowski i kapitan Wójcik, ponadto porucznik Kazimierz Krauze oraz Flis (bdb) z Komendy Stołecznej, a także naczelnik Beńka z KW Zielona Góra i dwudziestu tamtejszych zomowców w stalowo-granatowych mundurach.

W powieści poza zamieszaniem z czasem akcji, są też inne wpadki: nazbyt prosty język (choć w żadnym momencie prostacki, czy prymitywny) oraz przedstawianie przez milicjantów innym milicjantom (a właściwie czytelnikowi) zdarzeń, niczym chłop krowie na miedzy. Mimo wszystko książka ta jest na plus. Fabuła ciekawa, kilka żartobliwych dialogów, scena pościgu niczym u Wołowskiego.

Ciekawostka na stronie 166: ZOMO to inaczej … „Oddział Zmotoryzowanego Obwodu MO” (pisownia oryginalna!)

PRL-ogizmy: warszawskie – Domy Towarowe „Centrum”, Centralna Ewidencja Ludności, plac Feliksa (nazwisko jego niech będzie na ziemi zapomniane) – obecnie Plac Bankowy, kino „Moskwa” (nieistniejące już) i kino „Śląsk” (przy ul. Wspólnej 2/4, obecnie siedziba Ministerstwa Rozwoju), a ponadto film „Rio Bravo” (western z roku 1959 z Waynem), samochody – Fiat 125p, Trabant, Nysa oraz milicyjne – Lublin i GAZ 69, gazeta „Szpilki” i papierosy „Sporty”.