Gert Propkop – Zabawa w mordercę 520/2023

  • Autor: Gert Propkop
  • Tytuł: Zabawa w mordercę
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: Czerwona Okładka
  • Rok wydania: 1986
  • Recenzent: Robert Żebrowski

LINK Recenzja Marzeny Pustułki

Wakacyjni detektywi z DDR – towarzysz Gotthardt i doktor Enderlei

Niemieckie, a konkretnie enerdowskie kryminały – w odróżnieniu od serialu „Telefon 110” („Polizeiruf 110”) – nie były w Polsce zbyt popularne. Nie brało się to z tego, że się nie podobały czytelnikom, ale po prostu rzadko były u nas wydawane. Te, które znam mógłbym wyliczyć na palcach jednej ręki.

Dlaczego tak się działo? Nie wiem! Może jednak przeszkodą było to, co w literaturze enerdowskiej, nie tylko kryminalnej, zauważyłem, a mianowicie podszycie fabuły erotyką. Podobnie jest w „Zabawie w mordercę” (oryginalny tytuł można by przetłumaczyć jako „Ktoś musi być trupem”). Powieść liczy 169 stron, a jej cena okładkowa to 150 zł. Kogoś może bardzo dziwić, że z uporem maniaka w swoich recenzjach podaję ceny okładkowe (czy naklejkowe) książek. Otóż, co oczywiste, w oparciu o książki ludzie prowadzą różne badania naukowe. Mogą też być prowadzone badania dotyczące wzrostu ich cen, a informacji o cenach nie znajdzie się ani w internecie, ani w katalogach, a jedynie na oglądanych okładkach (zazwyczaj tylnych). Dla mnie wspomnieć w recenzji o cenie to kwestia kilku sekund, a komuś może to być bardzo pomocne.

Trudno dokładnie określić, kiedy (raczej lata 70., gdyż na topie w naszym socjalistycznym bloku były Żiguli oraz polskie Fiaty) i gdzie (poza tym, że w Bułgarii nad Morzem Czarnym) toczy się akcja powieści. W każdym bądź razie są to czasy, kiedy w NRD społeczeństwo mogło wszystko wybaczyć obywatelom, ale nie homoseksualizm, a każdy seksualny upadek moralny (niewierność – także narzeczeńska, rozwiązłość, nie mówiąc o zachowaniach innych niż heteroseksualne) powodował przekreślenie kariery zawodowej, utratę stanowiska i brak możliwości wyjazdu zagranicę.

Z enerdowskiej części Berlina przyleciała do Bułgarii (Burgos lub Warna) 34-osobowa wycieczka, by spędzić wakacje nad Morzem Czarnym. Opiekę nad nimi przejechała doświadczona pilotka – Sofia Romanowa.

Patrząc na menu kolacji powitalnej w „Cygańskim Taborze”, pobyt zaczął się naprawdę ostro: „Podano trzy gatunki białego wytrawnego wina, cztery czerwonego, potem serwowano dwa różne rodzaje wina słodkiego, a że pito je na przemian, nikt nie mógł pozostać trzeźwy. Prócz tego była również rakija, śliwowica i morelówka; jedzono ostrą zupę, mięso z rusztu, szopską sałatę, potem wniesiono słodką kawę i nie mniej słodkie gorące ciasto”. Kiedy restauracja zakończyła swoją wieczorną działalność, część gości przeniosła się do nocnego baru „Hawana”.

Jednym z fakultatywnych punktów programu pobytu była wycieczka łodzią na Wyspę Piratów. Zgłosiło się na nią 15 osób, a poza nimi na wyspę popłynęła pilotka i sternik – Wasyl. Po przybyciu na miejsce zorganizowano piknik, na którym były pieczone szaszłyki, wędzona ryba, salami, ser, szynka, chleb i do tego czerwone wino, a wszystko to przy gitarze i tęsknych pieśniach Wasyla. Następnie wycieczkowicze przenieśli się do rozpadającej się chaty, by tam sączyć poncz. Postanowiono zagrać w jakąś mało znaną grę towarzyską. Z powodu „ogrania” odpadły: ciuciubabka, głuchy telefon, salonowiec i ciepło-zimno. Jeden z uczestników zaproponował nieznaną ogółowi „zabawę w mordercę”. Reguły gry były następujące: „Ciągnie się losy. Ktoś zostaje detektywem i wychodzi z pokoju. Ktoś drugi jest mordercą, naturalnie nikt nie wie, kto (…) Potem gasi się światło (…) i morderca wyszukuje sobie ofiarę. Ofiara wrzeszczy, naturalnie tylko dla zabawy, ale musi krzyczeć, żeby było wiadomo, kiedy zbrodniczy czyn został dokonany. Później liczy się do dwudziestu – bo mordercę trzeba odszukać, a nie przyłapać in flagranti – i znowu zapala się światło. Wtedy wraca zza drzwi detektyw i rozpoczyna przesłuchanie. Wszyscy musza mówić prawdę, kłamać może tylko morderca (…) Trup musi opowiedzieć dokładnie, w jaki sposób został zabity (…) Potem trup robi już dalej to, na co ma ochotę”.

Zabawa się rozpoczęła. „I nagle rozległ się krzyk kobiecy, pełen przerażenia, potem raptownie ucichł, potem znów jęk i potem jeszcze jeden ścinający krew w żyłach krzyk (…) Nagle zapaliło się światło (…) – Kto jest trupem? – Ja. – Susanne Ebert wydała z siebie taki sam wrzask, jaki wszyscy słyszeli przed chwilą. Runęła na podłogę, jęczała, charczała, jeszcze kilka razy drgnęła i już leżała całkiem cicho, wyglądało to całkiem przekonująco”.

„Susanne Bert otworzyła oczy. – Otrzymałam cios, o tu – pokazała na lewą pierś. – Wbito mi nóż od chleba prosto w serce”. Zgodnie z zasadami zabawy, „ofiara” mogła robić teraz, co chce, no i Susanne skorzystała z tej możliwości. Wyszła z chaty i zniknęła wszystkim z oczu. Znaleziono ją, a właściwie jej zwłoki, dopiero po dwóch godzinach, w morzu, u podnóża klifu.

Doktor Franz Enderlein, na co dzień współpracujący z policją (przypominam, że w NRD nie było milicji, lecz Volkspolizei, czy policja ludowa) w zakresie prowadzenia obdukcji, obejrzał zwłoki i stwierdził złamanie kręgosłupa, a na głowie ujawnił kilka ran, Ciało zabezpieczono układając je na tratwie. Niestety nie można było od razu powiadomić milicji, gdyż silnik w łódce nawalił, a Wasylowi nie udało się go od razu naprawić. Enderlein do pomocy w czynnościach „śledczych” przybrał sobie towarzysza Dietera Gotthardta i wspólnie z nim dokonał „oględzin” miejsca ujawnienia zwłok, okolicznego terenu, a także miejsca na skarpie, skąd Susanne wpadła do wody. Doktor ujawnił coś, co w jego mniemaniu wskazywało na zbrodnię, ale Gotthardt nie był co do tego przekonany.

„Detektywi” zastanawiali się nad motywem. Uznali, że „motywy klasyczne to miłość, nienawiść, zemsta, chciwość, pragnienie władzy, potem idą przestępstwa na tle seksualnym, szpiegostwo, sabotaż, choroba psychiczna”.

Czy śmierć panny Bert była nieszczęśliwym wypadkiem, samobójstwem, czy też zabójstwem? Jeśli zabójstwem, to kto był sprawcą – jej „wakacyjny narzeczony” – Joachim Fielitz, z którym się wcześniej pokłóciła, inni mężczyźni, którym się podobała, a których zaloty i niemoralne propozycje odrzuciła, ich żony i pozostałe kobiety zazdrosne o swoich mężów lub Fielitza, a może któryś z dwóch wyjaśniających sprawę „detektywów”?

Trzeba przyznać, że autor umiejętnie kręci, mota, rzuca podejrzenie na co raz to kogoś innego, wraca do podejrzeń wobec tych, którzy w międzyczasie zostali z nich oczyszczeni, a do tego dorzucił nawet wątek szpiegowski i „uciekinierski” z NRD. I tak jest do samego końca książki, do ostatniej strony, ba, do ostatniego zdania! [Znam takie osoby, które czytanie książek zaczynają od … samego końca, od zapoznania się z tym jak się ona kończy. Może to być u nich oznaką niepohamowanej ciekawskości, chęcią wnikliwej obserwacji zachowania sprawcy przez całą książkę albo przejawem nerwicy natręctw. Jednak w tym przypadku spojrzenie na koniec powieści może ich tylko wprowadzić w błąd.] Prywatne śledztwo jest naprawdę interesujące, dzięki czemu powieść jest dość porządna.

A jak bułgarska milicja? Nieszczególnie. Pojawiła się dopiero na ostatniej stronie i to tylko z daleka – mianowicie w płynącej na wyspę motorówce.

„Logizmy”: kryminał „Człowiek z K.” (czyżby „Człowiek z Kimberley” Adama Nasielskiego?), autorzy powieści kryminalnych – Edgar Wallace i Edgar Allan Poe, samochody – Żiguli oraz polski Fiat, papierosy „Pall Mall”, krem „Nivea” (nie wiadomo, czy z Hamburga, czy z Poznania), serwis z Miśni (pierwsza europejska porcelana), Intershop (enerdowski odpowiednik naszego Pewexu).

Ciekawy cytat – rozmowa dwóch Niemców: „-Nie nadaję się na policjanta! -Ma pan coś przeciwko naszej milicji?” (niezdecydowanie autora odnośnie nazwy formacji, czy też zabieg tłumacza?)

Na końcu książki znajduje się zapowiedź trzech kolejnych pozycji w tej serii – warto zauważyć, że wszystkie one zostały wydane w większym formacie, niż te wcześniejsze.