- Autor: Gert Propkop
- Tytuł: Zabawa w mordercę
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: Czerwona Okładka
- Rok wydania: 1986
- Recenzent: Marzena Pustułka
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
Fajna zabawa dla każdego z nas…
Gert Prokop to niemiecki pisarz, przedstawiciel literatury kryminalnej i science – fikcion . Urodził się w 1932 r. , większą część życia spędził w Niemieckiej Republice Demokratycznej, w 1994 r. popełnił samobójstwo.
Tylko tyle mówi o autorze Wikipedia i to nam musi wystarczyć. Jego „Zabawę w mordercę” z pewnością możemy zaliczyć do kryminałów milicyjnych, chociaż nie występuje tam ani jeden przedstawiciel jakiejkolwiek milicji. Tym razem uczestnicy wydarzeń sami rozwiązują zagadkę. Mamy tu do czynienia z typowym „motywem wyspy” i wiadomo, że „morderca jest wśród nas” , tym bardziej, że wydarzenia naprawdę rozgrywają się na bezludnej wysepce. Ale najpierw wycieczka z Berlina przybywa na wybrzeże Morza Czarnego, właściwe nie wiadomo dokładnie gdzie. Mnie od razu przyszła do głowy Bułgaria, ale tak naprawdę autor nigdzie o tym nie wspomina. Równie dobrze mógłby to być Związek Radziecki ( np. okolice Soczi ) , albo Rumunia. Nie jest to jednak istotne dla rozgrywających się wydarzeń. W pierwszej części poznajemy wybranych uczestników wycieczki, poznajemy główne cechy ich charakterów oraz nastawienie do wypoczynku i współuczestników imprezy. A więc przede wszystkim doktor z żoną, przewodniczący gminnej rady narodowej i dyrektor dużych zakładów chemicznych, małżeństwo stomatologów, emerytka, urzędnicy młodsi i starsi, robotnicy. Typowa wakacyjna zbieranina, ale jest to dość istotne dla dalszej części powieści. W tej pierwszej części mamy też wiele ciekawych odnośników do aktualnej sytuacji politycznej i społecznej naszych zachodnich sąsiadów. Tu warto wspomnieć, że moim zdaniem akcja książki rozgrywa się najpóźniej w latach siedemdziesiątych, mimo że w Polsce książka została wydana dopiero w 1986 r. Co ciekawsze cytaty : „Ja cię zapraszam! (…) A za to ja będę ci fundować jedzenie i picie? Nie, kochany, każdy płaci za siebie, a związki zawodowe za nas wszystkich.” Albo : ( wycieczka ) „To pewnie prezent ślubny od kochanych rodziców? (…) Człowieku, co też pan mówi! My zarabiamy więcej od naszych rodziców. Jesteśmy tokarzami, i sami możemy sobie zafundować taką podróż. Mogę się założyć, że zarabiam więcej niż pan!” ( do starszego urzędnika w Zakładzie Ubezpieczeń ). No proszę, jak dobrze było w dawnym Enerdowie, i komu to przeszkadzało? Ale ad rem. Jeden z uczestników, zapalony fotografik-amator namawia grupę na wycieczkę statkiem na Wyspę Piratów. Tak bardzo zachwala uroki wysepki i wybrzeża , że dość spora liczba urlopowiczów zapisuje się i już następnego dnia , po zwiedzeniu uroczego, romantycznego zameczku płynie na wspomnianą wyspę. Jest to niewielki skrawek lądu, porośnięty lasem, z kawałkiem uroczej plaży. Po pikniku na plaży wyruszają do Chaty Przemytników, gdzie czeka na nich poncz i zakończenie wyprawy. Niestety , w pewnym momencie dowiadują się, że silnik łodzi uległ awarii, i nie wiadomo kiedy będą mogli odpłynąć z wyspy. Trzeba przyznać, że wszyscy dość spokojnie przyjęli, niemiłą przecież, wiadomość. Aby uprzyjemnić sobie czas oczekiwania na naprawę łodzi rozmiłowany w zagadkach kryminalnych dr Enderlein proponuje towarzyską zabawę w mordercę. Nie musze już dodawać, że w trakcie zabawy dochodzi do prawdziwej tragedii, ginie młoda osoba i ….ale dość tego, streściłam już prawie pół książki. Dalej musicie przeczytać sami, a jest to najbardziej interesująca część książki – poszukiwanie prawdziwego mordercy. Mnie w książkach kryminalnych najbardziej interesuje właśnie to – tok rozumowania prowadzącego śledztwo. Jak odkrywa poszczególne ślady, jakie wyciąga wnioski, jak domyśla się motywu, w jaki sposób w końcu nabiera pewności , że się nie myli? Tutaj mamy to wszystko, chociaż w pigułce. Trzeba też wziąć pod uwagę, że samozwańczy detektywi byli zdani tylko na własne siły, nie znali wcześniej współuczestników wycieczki, nic nie wiedzieli o ich przeszłości ani ich wzajemnych powiązaniach, nie mieli do dyspozycji całej śledczej machiny. Jednak udaje im się w końcu odkryć prawdę, chociaż gdyby morderca w chwili słabości sam nie przyznał się do winy, to kto wie……
Polecam książkę jako ciekawą rozrywkę na nudny wieczór, szczególnie tym, którzy nie przepadają za przesłuchaniami, sekcjami zwłok, badaniami mikrośladów i całą tą kryminalistyczna machiną.