- Autor: Butrym Marian
- Tytuł: Umarłym wstęp wzbroniony
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 50
- Rok wydania: 1972
- Nakład: 100275
- Recenzent: Norbert Jeziolowicz
LINK Recenzja Wiesława Kota
LINK Recenzja Ewy Helleńskiej
Ewa z jednym okiem figlarnie przymrużonym
Moje pierwsze spotkanie z tą książką wzięło się z dwóch przyczyn. Po pierwsze, tytuł wydał mi się stosunkowo niezły; niby taki bardzo kryminalny, ale jednocześnie mogący także nieść powiew „poważnej” literatury poruszającej drażliwe kwestie społeczne.
A po drugie – o ile to nie jest przypadkowa zbieżność nazwisk- to autor był także ‘w cywilu’ dość znanym dziennikarze muzycznym w Peerelu. W latach 80-tych nawet redaktorem naczelnym miesięcznika o nazwie Magazyn Muzyczny Jazz, z którym wiążą się już moje bardzie osobiste wspomnienia. O ile dobrze sobie przypominam, to zmarł on przedwcześnie jeszcze w tamtych czasach.
Dodatkowo wyszedłem także z założenia, że do jubileuszowego, pięćdziesiątego zeszytu serii wykorzystano jednak dzieło przynajmniej na przyzwoitym poziomie. I nie zawiodłem się. Powiem zresztą od razu, że zeszyt „Umarłym wstęp wzbroniony” bardzo mi się podobał. I zachęcam Klubowiczki i Klubowiczów do jego lektury.
A dlaczego mi się spodobał: głównie ponieważ Marian Butrym to jeden z bardzo niewielu autorów (o ile w ogólne nie jedyny serii Ewy), który starał się wypracować naprawdę własny styl i opisywał pracę milicjantów z lekkim dystansem, luzem, a niekiedy nawet autoironią. I co ważniejsze wytrzymywał w tym stylu przez całą nowelę, a nie tylko przypominał sobie o tym w pojedynczych przypadkowych scenach. Jeśli natomiast chodzi o umieszczenie go w kontekście innych twórców naszego ulubionego gatunku, to można zaryzykować tezę, że autor był tak trochę w rozkroku pomiędzy Kłodzińską a Chmielewską, a jednocześnie patrzył do góry na twórczość klasyków gatunku, jak np. Chandler. I okazało się, że w tak niewygodnej pozycji można popełnić powieść milicyjna może nie wybitną, to jednak zdecydowanie wyróżniającą się z tłumu przeciętności.
Jeśli chodzi o fabułę, to niewątpliwie nie jest ona specjalnie odkrywcza: kapitana Piotra Morskiego budzi w środku nocy telefon – przełożony wzywa go do morderstwa. W kabinie telefonicznej w nocnej restauracji „Piast” znaleziony został nieboszczyk zabity w kabinie telefonicznej zaostrzonym drutem do robótek ręcznych wbitym prosto w serce. Następnie akcja rozwija się zgodnie z regułami gatunku, a nawet będą kolejne trupy. Mamy do czynienia nawet ze znaczącą amerykanizacją fabuły w kierunku niemalże zorganizowanej przestępczości czy poważnych struktur mafijnych: anonimowi przestępcy straszą milicjantów przez telefon, podejmuje się (oczywiście nieudaną) próbę ich skorumpowania, a nawet pojawia się groźba zabicia zbyt dociekliwego stróża prawa. Ta ostatnia groźba zostaje nawet zrealizowana w postacie zamachu na życie kapitana Morskiego z użyciem broni palnej. Oczywiste jest, że był to zamach nieudany, chociaż niewiele brakowało.
Pierwszy denat to Jerzy Milewski, który był kierownikiem zmiany w urzędzie celnym na Okęciu. W jego mieszkaniu znaleziono dolary, zabytkową biżuterię oraz książeczkę PKO na hasło z wkładem ponad pół miliona złotych. Dla wszystkich w komendzie jest więc oczywiste, że morderstwo to wynik porachunków w grupie przestępczej. Słusznie wychodzi się bowiem z założenia, iż uczciwy człowiek nie może być jednocześnie bogaty, a takiego majątku złotych nie można ukraść w pojedynkę.
W trackie lektury odniosłem wrażenie, że autor raczej nie znał się na realiach pracy MO, ale nadrabiał to bogatą wyobraźnią. Wprowadza takie techniczne określenia a jak służba X (to byli chyba wywiadowcy), która nawet posiada lokalne kontaktowe. Spotkamy także takie elementy technokratyczne, które były bardzo charakterystyczne dla gierkowskiej propagandy, jak wykorzystanie przez MO substancji o nazwie arit aktywny. Arit ten – z domieszką preparatu izotopowego BX – był bardzo praktycznym środkiem, ponieważ można nim było pokryć dowolny przedmiot, a osoby go dotykające zostawały napiętnowane i można je było zidentyfikować za pomocą zwykłych fotografii, jako że promieniowanie ABX zostawiało ślad na błonie fotograficznej w postaci ciemnych smug. Nie wiem, czy kiedyś istniała w strukturze stołecznej komendy komórka organizacyjna o kryptonimie X i czy ktokolwiek wykorzystywał takie preparaty izotopowe, ale szeroka publiczność niewątpliwie miała wrażenie, iż Milicja Obywatelska jest silna, sprawna, wyposażona w najbardziej nowoczesny sprzęt i generalnie nie szczędzi pieniędzy oraz innych środków na łapanie bandytów zakłócających spokój porządnych obywateli, którzy uczciwie pracują ‘aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej’……
W ogóle poza pełną napięcia i ofiarną pracą, milicjanci mają także całkiem przyziemne problemy – w jednej ze scen członek kolektyw śledczego dzwoni do spółdzielni mieszkaniowej w celu uzyskania zaszczytu wizyty hydraulika. I jest to już kolejny z takich telefonów – łatwiej było zapewne złapać mordercę niż uzyskać wizytę fachowca. I to jest akurat absolutna prawda historyczna.
Nie wiem czy to przypadek ale w całej noweli jest kilka motywów, które zostały następnie wykorzystane w kilku odcinkach serialu „07 zgłoś się”, a więc Butrymowi należy się także zaszczytne miano pioniera. Dowodem tej tezy może być fakt, że emisja pierwszych odcinków z Bronisławem Cieślakiem w roli głównej rozpoczęła się dopiero cztery lata po opublikowania „Umarłym wstęp wzbroniony”. Tym razem nie będę podawał przykładów – przyszłym, czytelnikom tej noweli zostawiam frajdę samodzielnego odnajdywania tych fragmentów.
W ogóle może się wydawać, że kapitan Morski jest jakby pierwowzorem porucznika Borewicza, jeśli chodzi o rodzaj poczucia humoru, poświęcenie dla służby, styl życia, ale także niezbędny dystans do samego siebie. Wskazuje on na przykład, iż w karierze w wydziale zabójstw dorobił się czterech gwiazdek kapitana, odpowiednio wysokiej pensji i jednej rany postrzałowej. Autor pozostawia czytelnikom do rozstrzygnięcia, czy to dużo czy mało jak na trzydziestodwuletniego mężczyznę. Potrafi on także podziękować dyrektorowi placówki celnej na Okęciu mało komunistyczną formułą „Bóg zapłać !”. Milicjanci to też ludzie i mają jakieś realne cechy osobowości: główny bohater lubi jazz (wymieniani są Coltrane’a oraz Ellingtona). To jest może zbyt wyrafinowane jak na Sławka Borewicza, ale z drugiej strony w jednym z telewizyjnych odcinków czyta on książki kryminalne w języku angielskim, co zapewne także nie było wtedy najbardziej masową rozrywką.
W utworze Butryma zaprezentowana jest także próba generalnej analizy sytuacji społecznej rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego: według autora mieszkańcy Peerelu dzielą się z grubsza na trzy grupy: bywalców nocnych lokali, porządnych ludzi oraz milicjantów, którzy chronią tych drugich przed pierwszymi. Zupełnie unikalny jest w tym kontekście monolog wewnętrzny Morskiego wskazujący, dlaczego milicjanci nie lubią zaglądać do nocnych lokali. To była straszna pokusa, aby podać Kubowiczkom i Klubowiczom odpowiedź na to pytanie, ale mimo wszystko nie chciałbym psuć frajdy z czytania. W końcu zdaję sobie sprawę, że recenzje pisane są głownie dla innych pasjonatów, a nie szerokiej publiczności. Dodam tylko, że chodzi o stronę 37.
Nie wiem na ile autor zdawał sobie, że przeglądanie kieszeni denatom i wyciąganie wniosków istotnych dla śledztwa na podstawie znalezionych tam przedmiotów, to jeden z niezbędnych klasyków powieści kryminalnej od lat 20-tych ubiegłego wieku, ale dla porządku: w płaszczu Milewskiego znaleziono: portfel z dokumentami, bon konsumpcyjny na noc przestępstwa do restauracji „Piast” oraz dwa wykorzystane bilety do kina „Relax’. Czuli, że nie peerelowski trup nie może się równać z zamordowanymi w Los Angeles czy w Nowym Jorku, ale jednak kawałek realiów egzystencji na początku lat 70-tych mógł znaleźć odzwierciedlenie w powieści milicyjnej.
Tak się złożyło, że po raz kolejny w krótkim czasie recenzuję zeszyt o charakterze „jubileuszowym”. Wybór redaktora Butryma jest był z punktu widzenia wydawnictwa bardziej ryzykowny niż literata Zeydlera-Zborowskiego, ponieważ był to jednak autor o zdecydowanie mniejszym dorobku i renomie. Ale myślę, że czytelnicy na początku lat siedemdziesiątych mieli sporu frajdy z lektury tej książki, a i członkowie Klubu zapewne także podzielą ten pogląd.