- Autor: Kłodzińska Anna
- Tytuł: Wrak
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Z jamnikiem
- Rok wydania: 1973
- Nakład: 80000
- Recenzent: Grzegorz Musiałowicz
LINK Recenzja Pawła Duńskiego
LINK Recenzja Wiesława Kota
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
W zapoconych oparach antysocjalistycznego tri
Jeszcze jedna z powieści osadzonych w jakże kolorowym środowisku hippie z początku lat 70., czyli z okresu, jak twierdzą znawcy tematu, gdy ruch ów zaczął zmierzać ku nadmiernej fascynacji środkami odurzającymi. Wiele źródeł potwierdza ten okres jako schyłkowy dla całego ruchu, zresztą kilka lat później wystrzeli na wyspach brytyjskich eksplozja punk rocka, czyli znacznie większych abnegatów, dla których ideą przewodnią stanie się hasło „bez przyszłości”. Tam również psychotropy gościły w ilościach zatrważających. Ale póki co jesteśmy w pierwszej połowie lat 70., a opis seansu zażywania niebezpiecznych, lecz jakże kuszących specyfików otwiera powieść. Że hippiesi będą w niej ukazani w sposób jednoznacznie negatywny, można się spodziewać, zresztą identycznie opisywani bywają w milicyjnych kryminałach i punkowcy. No cóż, taki czas i taki urok tej literatury.
Także na początku wspominany jest legendarny „Prorok”, czyli Józef Pyrz, postać autentyczna, zaś jego naćpani ostro wyznawcy czytują i cytują Allena Ginsberga i Carla Solomona. Noszą tradycyjnie oryginalne pseudonimy – jest bowiem Słowianka, Kizior, Pudel, Kibic, Skaza, Blady, Mor, Jemioła i wreszcie tytułowy Wrak. Że nie wszystkich będzie łączyła idea pacyfizmu i jedności ogólnoludzkiej, można się domyślić. Są bowiem wśród nich dostawcy i inne tak zwane społeczne męty. Oni oczywiście okazać muszą się osobnikami z nizin i marginesu społeczeństwa socjalistycznego. Poza tym hippie są przeraźliwie brudni i zapuszczeni jak nieboskie stworzenia.
Mamy motyw szukania jeleni z kasą, by takich wciągać w ostre szpony handlarzy, mamy wątek – wszak to Kłodzińska – rzekomego sabotażu czy szpiegostwa, czyli duch epoki błąka się po stronicach, gdy za oknem wstaje czerwone słoneczko gierkowskiego cudu gospodarczego. Jest też motyw zemsty (on to bowiem uatrakcyjnia nieco sztampową powieść i wprowadza ten przyjemny dla każdego czytelnika stan niepokoju). No i oczywiście milicyjny superbohater, muskularny, odważny, troskliwy, kochliwy, zapobiegliwy i pełen poświęcenia – Panie i Panowie, przed Wami – kapitaaaaan Szczęęęęęsny! Skoro deklaruje, iż dobierze się do „tego towarzystwa”, takoż i czyni.
A czyni to na prośbę przyjaciela. Mamy bowiem wśród hippiesów młodego człowieka, który pochodząc z całkiem dobrego domu (syn ważnego dyrektora wychowywany przez samotnego ojca) ląduje w tym jakże obrzydliwym środowisku. Że nie trafia doń przypadkowo, możemy zacząć się już domyślać w scenie, gdy ktoś zza kadru namawia go do przyjęcia podejrzanych pigułek. Że nie są to witaminki na wzmocnienie można się szybko przekonać. Ale już dlaczego trafia to akuratnie w tego młodzieńca, to dopiero jest treścią rozwijającej się akcji. Co prawda autorka w pewnym momencie kusi prostotą rozwiązań, to jednak potrafi za chwilę intrygująco przejść do całkiem interesującego rozwoju wątków. I wtedy właśnie książka zaczyna wciągać.
Co dziwne, autorka bez żenady wymienia także kilka rzeczywistych substancji odurzających (tri, ixi, butapren, locyna), przez co zapewne niejedna z osób czytających w tamtych czasach książkę dostała niezamierzony instruktaż wraz z listą możliwych odurzaczy. Otrzymujemy, w najmniej spodziewanym chyba momencie, cios w plecy, czyli próbę ożywienia akcji za pomocą morderstwa. Autorka lubi też pokadzić „swoim” – na przykład w „Potem przychodzi ktoś inny…” był to sam Mieczysław Moczar, tu mamy Mariana Reniaka, równie negatywną postać tamtych czasów. Ale poglądy autorki, które wkrótce przeniesie się do bardziej propagandowego wydawnictwa, a jej książki będzie zdobić labiryntowe logo, są znane. Tu mamy szczególnie manipulatorskie określenie – „lewicowy ruch wolnościowy”.
Ale, ale… jest też antysocjalistyczny element! Prywatny, czysty i dobrej jakości lokal w niewielkim miasteczku, gdzie można zjeść smakowite śniadanie. Przetrwał różne polityczne zawirowania i trudne okresy, o czym otwarcie opowiada jego właściciel. Jak miło! To tu Szczęsny odmawia wypicia Radebergera (ja bym nie odmówił), więc sam właściciel z przyjemnością wychyla butelkę! A, jeszcze trunki: szablonowo, czyli milicjanci patriotycznie ciągną Wyborową pod śledzia, lekarze koniaki (pewnie ze wschodu), zaś dyrekcja podejmuje zagranicznych gości winiakiem.
A pamiętamy ten czas, gdy w aptece były dwie kolejki? Najpierw z receptą stało w kolejce do jednego okienka, potem z kwitkiem przechodziło się do kasy, czyli drugiego okienka (i drugiej kolejki), by po uiszczeniu należności wracać do pierwszego po odbiór lekarstw? To se (na szczęście) ne vrati…
Niestety, zanim zbliżymy się do finału, autorka naprowadzi nas na właściwe rozwiązanie, nim ono rzeczywiście nastąpi. No cóż, nie są to „Trzy ciosy sztyletem”, choć nie jest źle. Zresztą sam tytuł też zdradza owo zakończenie, a szkoda… Kłodzińska w pewnym momencie potrafiła zaciekawić i wciągnąć, by na koniec zepsuć czytelnikowi zabawę. Niemniej mimo tego oraz dydaktycznego smrodku propagandowego książka była dość wciągająca. A skoro czytam ją po raz drugi, to pewnie ta literatura potrafi uzależniać. Jednak… gdybym dostał wybór: ta książka albo schłodzony delikatnie Radeberger, zdecydowanie wybrałbym to drugie.