Kłodzińska Anna – Potem przychodzi ktoś inny 158/2023

  • Autor: Kłodzińska Anna
  • Tytuł: Potem przychodzi ktoś inny
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Z jamnikiem
  • Rok wydania: 1970
  • Nakład: 50290
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Pawła Duńskiego

Kapitan Szczęsny, jak wiadomo, potrafi wszystko – potrafi założyć gang handlarzy antykami albo udawać angielskiego narkomana – tutaj dzięki udanej charakteryzacji podszywa się pod docenta chemii Adama Zielińskiego zamordowanego przez płatnego zabójcę Jana Reguna.

Zieliński pracował w Centralnym Laboratorium nad nowoczesnymi antybiotykami i był obserwowany przez niemiecki koncern „Camilla”; gdy odmówił współpracy z koncernem został zamordowany i wrzucony do Wisły. Milicja nie może znaleźć mordercy, więc kapitan Szczęsny wpada na szalony i bardzo ryzykowny pomysł – ze względu na duże podobieństwo do Zielińskiego postanawia się pod niego podszyć, by w ten sposób przekonać mordercę o pomyłce i wystawić się na jego powtórny atak. Tymczasem przedstawiciel „Camilli”, doktor Johann Kraus, kusi fałszywego Zielińskiego bardzo korzystnym kontraktem; gdy Szczęsny odmawia zostaje uśpiony i porwany do Hamburga.

To dość ciekawa, intrygująca i pomysłowa książka; właśnie taka Anna Kłodzińska podoba mi się najbardziej – kapitan Szczęsny rozpracowujący malwersacje albo szpiegostwo wojskowe czy gospodarcze jest o wiele bardziej ciekawy niż ten przaśny z końca lat pięćdziesiątych. Tym razem jednak autorka dała w ręce milicji wyposażenie godne niemalże słynnego Q z filmów o Jamesie Bondzie: Szczęsny dysponuje Elektronowym Psem czyli urządzeniem pochłaniającym promieniowanie podczerwone i dzięki temu jest w stanie określić czy jest obserwowany noktowizorem; innym razem otrzymuje od profesora z laboratorium neutralizator K-654 po zażyciu którego nie będzie go można uśpić lub oszołomić zastrzykiem. W ogóle Szczęsny miejscami przypomina Bonda: o ile scena charakteryzowania go na Zielińskiego przypomina mi przerabianie Ryszarda Ochódzkiego na Szwedkę, to już jego błyskawicznie nabyta wiedza o depsipeptydach, gramicydynie, polimyksynie i syntetycznej amidomycynie przypomina mi znajomość oceanicznych ryb przez angielskiego agenta w „Szpiegu, który mnie kochał”. Kłodzińska nie byłaby jednak sobą, gdyby nie sprzedała nam odrobiny propagandy: Szczęsny tym razem nie rzuca cytatem z Tuwima, Norwida czy „Mądrości z palmowego liścia” ale z „Barw walki” Mieczysława Moczara; wybiera się też z majorem Daniłowiczem, którego zna od pierwszych dni po wyzwoleniu, na spektakl „Dziś do ciebie przyjść nie mogę” o którym major mówi: „Kiedy byłem pierwszy raz, to mówię ci, głowę kryłem, żeby ludzie nie widzieli, jak mi łzy lecą”.

Ale prawdziwą perełką tej książki jest to, jak wiele dowiadujemy się o samym Szczęsnym: urodził się w 1928 roku, jego rodzice musieli mieć duże poczucie humoru, bo dali mu na imię… Szczęsny, stracił ojca, jak miał cztery lata, a matkę rok później, wychowywał go stryj, uczestniczył w Powstaniu Warszawskim, był w obozie w Pruszkowie i uciekł z transportu, a po wojnie dwa lata studiował medycynę ale po Październiku postanowił wstąpić do milicji – ciekawe jest to, że komisarz Maigret również zrezygnował z medycyny na rzecz służby w policji. Wszystko jest więc po staremu: kapitan Szczęsny Szczęsny po raz kolejny triumfuje, polska myśl techniczna rządzi, a zło, tradycyjnie ulokowane w zachodnich Niemczech przegrywa; trudno jednak, żeby było inaczej, skoro milicja jest bystra, przenikliwa i wszędobylska, a zawodowy morderca Jan Regun jest wielką ofermą i zalicza spektakularne wpadki.

A jako ciekawostkę można podać moje spostrzeżenie, że współcześni politycy czytują książki Anny Kłodzińskiej – 1 września 2022 roku, na kilka godzin przed prezentacją raportu o stratach poniesionych przez Polskę podczas drugiej wojny światowej, poseł Arkadiusz Mularczyk powiedział w radiu: „W raporcie są opracowania, które pokazują, co by było, gdyby… Gdyby te firmy mogły działać, gdyby państwo polskie mogło działać, gdybyśmy zamiast odbudowywać kraj po wojnie, po prostu normalnie się rozwijali, to dzisiaj, oczywiście, wskaźniki bogactwa w Polsce byłyby zupełnie inne”. Tymczasem fałszywy Zieliński mówi do Johanna Krausa: „Gdybyście nam nie zniszczyli całego przemysłu i w ogóle kraju, mielibyśmy dziś tyle, co wy” – poseł niemalże cytujący kapitana Szczęsnego: bezcenne. Ogólnie jest więc nieźle, oczywiście dla tych, którzy trawią takie historyjki; dwa wieczory można na nią poświęcić i delikatnie się odmóżdżyć, popijając węgierskie brandy i zagryzając paluszkami – kto pamięta w jakiej książce Szczęsny właśnie tak uczcił otrzymanie Złotego Krzyża Zasługi?