- Autor: Kłodzińska Anna
- Tytuł: Potem przychodzi ktoś inny
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Z jamnikiem
- Rok wydania: 1970
- Nakład: 50290
- Recenzent: Paweł Duński
- Broń tej serii: Pierwsza seta
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
Gorsze pół łabędzia, czyli Szczęsny na tropie partyzantów Moczara
Książki Anny Kłodzińskiej to co prawda nie Ulisses, ale i je można czytać przynajmniej na kilku poziomach.
Najprostszy jest poziom zagadki kryminalnej, haczyk na zwykłego pożeracza kryminałów, która powiedzmy sobie szerze nie jest zwykle zbyt skomplikowana. Bardzo często, i tak też jest w tym przypadku, sprawca zbrodni znany jest prawie od początku. Dla pasjonata powieści milicyjnej taka konstrukcja, moim zdaniem, jest zaletą. Pozwala skoncentrować swoją uwagę nie na banalnej zbrodni, ale na poziomach głębszych i szlachetniejszych.
Mamy więc wyidealizowany i często śmieszący naiwnością opis pracy milicji (te szczere spojrzenia, uczciwych i oddanych sprawie funkcjonariuszy potrafiące skruszyć każdego złoczyńcę, te czarne berety i zamszowe kurtki, koniak z kawą zamiast śniadania i koniecznie giewonty). Z tego się śmiejemy i to podziwiamy w Klubie Mord. W świecie anomii, moralnej indyferencji i szalejącej konsumpcji ta prostota i idealizm mają swój urok.
Zawsze występuje też poziom doraźnej propagandy, inspirowany aktualnymi problemami społecznymi i wyjaśniający je z jedynie słusznej strony w duchu partyjnego betonu. Na przykład w Dzieciach milionerów widzimy skrajny przykład upadku elit późnego Gierka (wydane w 1980, a więc bardzo na czasie), Wrak to wczesne ostrzeżenie przed hipisami (1973), Zdrajca (1984) demaskuje motywy współpracy z CIA (a w tle jest stan wojenny i sprawa płk. Kuklińskiego).
Dla wytrwałych czytelników autorka ma coś ekstra – metapoziom sagi o Szczęsnym, rozwijany w kolejnych pozycjach.
Mało kto tak jak Kłodzińska potrafi opisać życie wewnętrzne funkcjonariuszy milicji, ich codzienne troski i wzruszenia. A tych nie brakuje, weźmy na przykład opis wizyty Szczęsnego w teatrze, do którego wybrał się po raz drugi na to samo przedstawienie razem z kolegą z komendy. („Kiedy byłem pierwszy raz to głowę kryłem żeby ludzie nie widzieli jak łzy mi lecą”). Cóż tak wzruszyło tych silnych facetów?
„Na scenie las-nie-las, pełen cieni i przelatujących co chwila czerwonych świateł. Gdzieś z góry (…) schodzili partyzanci, błyskały lufy karabinów, śpiew brzmiał coraz donośniej: Dziś do ciebie przyjś nie mogę, Zaraz pójdę w nocy mrok …” Ot co! Tak więc nie tylko praca ale i sztuka ma dostęp do serc milicjantów. I to sztuka patriotyczna najwyższych lotów.
A wracając do prozy życia trzeba stwierdzić, że już wtedy metody milicji bywały dość kuriozalne. Po morderstwie znanego naukowca (akcja w laboratorium chemicznym to stały motyw Kodzińskiej) Szczęsny wciela się w osobę zamordowanego i jakby nic się nie stało kontynuuje jego życie. Zakłada ubranie denata, wprowadza do jego mieszkania, chodzi za niego do pracy, ćwiczy charakterystyczny tik nerwowy. Deprymując w ten sposób zabójcę, liczy że ten wyprowadzony z równowagi psychicznej popełni bład. Plan udaje się znakomicie. Morderca, typ o skłonnościach paranoicznych, widząc na ulicy człowieka, którego własnie zabił zupełnie głupieje i postanawia zabić jeszcze raz.
W powieściach milicyjnych PRL to światowy lider w nauce i wynalazkach technicznych. Milicjanci są wspierani przez najnowsze zdobycze polskiej nauki i dysponują zestawem gadżetów jakiego nie powstydziłby się James Bond. Jest np. przyrząd nazwany Ektronicznym Psem. Za jego pomocą można sprawdzić czy nie jesteśmy obserwoani przez noktowizor. Mamy też tabletki neutralizujące działanie wszelkich trucizn i narkotyków o nazwie K-654. Powieść ta jest w ogóle wielkim pomnikiem na cześć rodzimej chemii organicznej. Sukcesy polskiej nauki tak złoszczą zachodnioniemiecką konkurencję, że chce podkupić genialnego naukowca, a gdy ten odmawia – zleca morderstwo.
Jak wspomniałem z perspekywy kilku książek Kłodzińskiej wyłania się meta poziom opowieści zwiazany z postacią Szczęnego. Informacje o nim są dawkowane oszczędnie, lecz zawsze dowiadujemy się czegoś nowego. Omawiana pozycja ma znaczenie fundametalne, z niej wiemy że:
1. Szczęsny w wieku 4 lat stracił ojca a rok później matkę.
2. Gdy miał 16 lat wybuchło Powstanie Warszawskie, w którym brał udział (czyli urodził się w 1928). Ginie reszta rodziny, a Szczęsny ucieka z niewoli pod Pruszkowem.
3. Po wojnie pracuje, wieczorami robi maturę. Następnie studiuje dwa lata medycynę, ale przerywa te studia w 1956 „po Październiku” i przenosi się do szkoły milicji. Nie mógł od razu zostać milicjantem bo reprezentował element niepewny politycznie (zapewne był w AK).
4. Wyjaśnia się też kwestia imienia:
– Przepraszam, czy Szczęsny to pańskie imię czy nazwisko? Jeżeli wolno…
– Wolno – roześmiał się kapitan. – Tak się śmiesznie złożyło, że mam takie samo imię i nazwisko. Moi rodzie mieli, widać, poczucie humoru.
Jak widać losy bohatera są mocno splecione z historią Polski, autorka nie jest też odporna na doraźne akcenty polityczne końca lat 60-tych wyraźnie opowiadajac się po stronie frakcji „partyzantów” gen. Moczara. Była to grupka w partii, składająca się z byłych, prawdziwych lub rzekomych partyzantów AL, którzy po rozprawieniu się z „syjonistami” w 1968 zabierali się do przejęcia władzy. Potem był Gdańsk 1970, pojawił się Gierek, a po moczarowcach została tylko niesława i książka „Barwy Walki”. Tę właśnie pozycję Kłodzińska każe czytać i publicznie recytować biednemu Szczęsnemu „położył na biurku książkę, z którą przyszedł, otworzył na którejś stronie i zacytował, szybko i trochę niewyraźnie, bo nie przywykł przyznawać się do tego, co najbardziej w nim nurtowało.” (?! – dalej następuje zdanie ze wspomnianej książki).
Sytuacja ma swój ciąg dalszy gdy pułkownik Sobański stwierdza „Ty mnie tą książką nie agituj, ja ją znam na pamięć”. Następnie byli partyzanci żegnają się słowami: „Wciąż jeszcze trzeba walczyć.” Generał Moczar o ile to czytał musiał być zachwycony i pewnie już szykował jakąś posadkę dla naszej autorki (moim zdaniem mogłaby być rzecznikiem prasowym na miarę Urbana).
Na koniec pozostawiłem coś lżejszego kalibru, czyli mój ulubiony cytat przyrodniczy: „Po stawie pływał samotny łabądź, właściwie było to tylko pół łabędzia, to gorsze, widać szukał czegoś na dnie”.
PS. Specjalnie dla kolegi Bartka, fana motoryzacji, odnotowuję, że ważną rolę w książce odegrał niebieski Citroen DS. (pamiętacie wóz Fantomasa). Osiągał prędkość 180 km na godzinę, a w siedzeniu miał zainstalowaną igłę, aplikującą pasażerowi środek usypiający.
Tak uśpili niejakiego Reguna, mnie jednak te zachodnie cudeńka nie przekonują i dlatego zdecydowanie polecam powieści milicyjne. Dobranoc!