Kłodzińska Anna – Jedwabny krawat – Pierwsza seta 44

  • Autor: Kłodzińska Anna
  • Tytuł: Jedwabny krawat
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: z Jamnikiem
  • Rok wydania: 1966
  • Nakład: 30280
  • Recenzent: Amudena Rutkowska
  • Broń tej serii: Pierwsza seta

Skrytość docenta czyli migawki z życia pracowników naukowych

Pomimo, że akcja powieści Kłodzińskiej rozgrywa się w kilku różnych środowiskach, to najbardziej interesujący wydaje się krąg ambitnych, utalentowanych,  a jednocześnie zawistnych i nieobliczalnych w walce o stanowiska pracowników Instytutu Farima.

Pojawiają się tutaj postacie – symbole, trochę sztampowe, chociaż bywa, że gdzieniegdzie mignie jakiś rys indywidualny. Mamy więc profesora starej daty, o wdzięcznym nazwisku: Chwalibóg, który jako jedyny ma zupełnie w nosie lizusostwo i walkę o stołki: „uznawał tylko jednego dyrektora – pisze Kłodzińska – blisko dziewięćdziesięcioletniego staruszka, głuchego jak pień, ale pełnego wigoru – emerytowanego dyrektora gimnazjum, do którego Chwalibóg kiedyś chodził”. Następnie poznajemy docenta Henryka Tajbera, bohatera pozytywnego, co od razu można wyczytać ze sposobu, w jaki opisuje go autorka: „Miał piękną twarz o ciemnych, trochę smutnych oczach. Kobiety oglądały się za nim, kiedy szedł ulicą, a on odpowiadał czasem uśmiechem, częściej jednak zajęty był swoimi myślami”. Docent jest osobą skrytą, mało towarzyską, poświęcającą się głównie badaniom laboratoryjnym. Życie uczuciowe ogranicza do niejasnego związku bez zobowiązań z dużo młodszą od siebie blondynką, której imię pozostaje nieznane. Z krótkiego dialogu między kochankami dowiadujemy się odrobinę na temat przeszłości Tajbera – jego rodzina zginęła w warszawskim getcie. Nic więcej się nie ujawnia.

Wokół docenta kręci się dwóch asystentów: Tadeusz  Opałek – rodem z Zagłębia oraz Antoni Zajączkowski – „syn chłopa z białostockiego”, którzy stanowią tutaj komiczne tło dla tajemniczej postaci przełożonego. W instytucie pracuje również magister Stanisław Marczyk – zastępca wice dyrektora do spraw administracyjno – handlowych Mariana Trzaskowskiego. Nie bez powodu przed nazwiskiem zastępcy pojawia się za każdym razem jego tytuł naukowy. Ów „magister” stanowi kość niezgody pomiędzy Marczykiem a Trzaskowskim. Ten ostatni zazdrości tytułu, a Marczyk stanowiska.

W takich warunkach dochodzi do zbrodni. Ginie Trzaskowski, a na dodatek znika kaseta z próbkami silnej trucizny AC – X. Tym samym, pojawia się groźba ataku terrorystycznego – koncepcja niezwykle nowatorska jak na wymogi powieści milicyjnej. Istnieje też druga teoria – szpiegostwo naukowe finansowane przez konkurencję z zachodu. Zostaje uruchomiona akcja na wielka skalę – przypominająca bardziej warunki pracy agenta 007 niż personelu M.O. „Był to numer specjalnie przeznaczony dla osób, o których mówił komunikat w gazetach. Nie znajdował się w żadnym spisie telefonów, nie łączyła z nim centrala komendy, nie był nawet podobny do żądnego z jej numerów. Czterocyfrowy: 22-33, po porozumieniu z Ministerstwem Łączności, służyć miał tylko do jednego celu, a kiedy stanie się zbędny – zniknie i nikt się już więcej z nim nie połączy.”

Prawda o morderstwie okazuje się jednak bardzo banalna i szczerze mówiąc, trochę rozczarowuje. Ale nie będę ujawniać zawczasu szczegółów śledztwa.

Co do kapitana Szczęsnego, który jak zwykle w błyskotliwy sposób rozwiązuje zagadkę, to dowiadujemy się nowego szczegółu z jego bogatego życiorysu. Studiował on mianowicie przez dwa lata medycynę, dzięki czemu mógł bez skrępowania prowadzić skomplikowane dywagacje z profesorem i resztą pracowników Instytutu. Ujawnia się też jego zamiłowanie do beletrystyki („Na stoliku na tapczanie leżała powieść Jamesa Barlow’a Patrioci. (…) W końcu postanowił, że książkę w domu przeczyta.”), co w rezultacie przyczynia się do rozwiązania sprawy.

Jeżeli chodzi o pojazdy używane przez bohaterów powieści, to oprócz wzmianek o wspanialej jawie kapitana i kilku policyjnych radiowozach, pada zdanie, w którym można odczuć smak wielkiego świata. „Srebrzysty Super Constallation miękko opadł na uciekający mu spod kół szeroki, betonowy pas lotniska” – pisze z zachwytem Kłodzińska.

Mówiąc o kwiecistym języku, warto wspomnieć o próbach odtworzenia przez autorkę gwary cwaniaków z Grochowa. Czy były to starania udane? Czy rzeczywiście mówiono w ten sposób? Trudno się w tym do końca rozeznać, ważne, że chociaż zdania brzmią niekiedy zupełnie niezrozumiale dla nieobytego w świecie czytelnika („Robił sikory na dwójce. Siatka była duża, ale trafił menta. Recydywa, dlatego pajda niewąska”), to chwilę później następuje dokładne tłumaczenie na mowę standardową. („No, kradł zegarki w tramwaju. W dwójce. Milicjant go złapał. Duży wyrok, bo wuj recydywista.”) I już wszystko jasne.

Na zakończenie smakowity cytat wnoszący nieco informacji na temat psychiki kapitana.

„Szczęsny rzucił okiem dookoła, zobaczył ogromnie dużo lalek, co go trochę zirytowało. Nigdy nie miał z tym do czynienia.”

I o co tu chodzi?