- Autor: Gabrusiewicz Aleksander
- Tytuł: Kwadratura trójkąta
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 119
- Rok wydania: 1981
- Nakład: 150300
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
LINK Recenzja Norberta Jeziolowicza
LINK Recenzja Wiesława Kota
Jak już pić, to tylko z dostawcą grzejników
Aleksandra Gabrusiewicza znamy z dwóch „Ew”. Najpierw popełnił „Pożyczyć narzeczoną i umrzeć”, po czym postanowił pójść za ciosem i trzy lata później, w roku 1981 ukazała się „Kwadratura trójkąta”. Zeszyt ten nie miał już niestety tego szwungu, co poprzedni (choć i tam daleko od satysfakcji)), ale nim się teraz zajmiemy.
Oto gdzieś w Krakowskiem działa szajka przestępców dokonująca zuchwałych napadów na domostwa co zasobniejszych obywateli. Zaczyna się od doktora Wiślickiego, który zostaje nagle wezwany do szpitala, po czym okazuje się, że w tym czasie napadnięto na jego mieszkanie, sterroryzowano małżonkę i zmuszono ja do wydania pieniędzy oraz kosztowności. W szpitalu nikt nie przyznaje się, by telefonowano do doktora. Oddelegowany do sprawy porucznik Erlich szybko ustala, że niedawno odeszły z pracy dwie salowe, w tym niejaka Izabela Drecka, której staż wynosił jedynie kilka dni, co z miejsca budzi podejrzenia. Rychło dochodzi do kolejnego napadu wedle podobnego schematu. Tym razem wywabiony zostaje z domu taksówkarz. Sprawcy tym ukradli kasę przeznaczoną na zakup nowego wozu (dotąd taksówkarz jeździł wysłużoną warszawą). Pieniądze znajdowały się (a jakże) w szafie z bielizną. Tu zresztą mamy ciekawą obserwację obyczajową: „Ktoś, kto mnie nieźle zna, bo skąd by wiedział, że mam pieniądze w szafie pod bielizną? – Niekoniecznie. U nas taki obyczaj, że babcie chowają swoje skarby do siennika, a młodsi pod bieliznę. To i każdy złodziej najpierw tam zagląda”. Tak, prawdziwy porucznik milicji dobrze zna się na rzeczy. I przypuszczam, że Erlich, wspierany przez sierżanta Majewskiego dałby sobie radę ze sprawą. Podpułkownik Biskupski uważa jednak inaczej i ściąga do pomocy samego kapitana Skrobota (tak, znamy go z poprzedniej „Ewy”, a gdybyśmy nie kojarzyli, to autor nam przypomni) w Komendy Wojewódzkiej. No, ale Biskupski może wszystko, nie na darmo ma ksywę „Szeryf” – „ze względu na zwalistą postać i poruszanie się przy tym ze zwinnością lamparta” . A zatem dzielnych milicjantów nam nie brakuje, tylko śledztwo coraz bardziej grzęźnie i autor wyraźnie traci fabularny impet sztukując narrację przypadkowymi elementami i fragmentami przesłuchań, choć wiemy od razu, że trop salowej Dreckiej był słuszny i prędzej, czy później będziemy zmuszeni do niego wrócić. Oczywisćie po drodze mamy wreszcie zabójstwo i dokooptowanie kolejnych funkcjonariuszy – porucznika Zawilskiego i kapitana Sołonowicza, ale styl coraz bardziej zgrzyta i przypomina poetykę podania o przydziłl węgla. A jednak czytamy do imentu, jak nam sufluje Gabrusiewicz. Śledczy dają do prasy ogłoszenie „Trabanta w dobrym stanie zamienię na nowego volkswagena lub audi”. Cóź, to od razu okazuje się wabikiem na chętnych łatwego zarobku i nie budzi żadnych podejrzeń. Każdy wszak rozsądny człowiek woli trabanta od volkswagena, a tym bardziej od audi. Ja na pewno, bowiem trabant to jedyna marka, która nieodmiennie kojarzy mi się dzieciństwem i podróżami spod Piły do Płońska.
Mamy jeszcze drugą intrygującą obserwację obyczajową. Pewien pan inżynier pragnie rozmówić się z żoną, ta zaś proponuje przeniesienie rozmowy na dzień kolejny, gdy małżonek raczy wytrzeźwieć. A sprawa była poważna: „Istotnie, tego popołudnia musiał zaprosić na wódkę dostawcę grzejników, gdyż klient zażądał kaloryferów żeliwnych, zamiast zainstalowanych już panelowych”. Były czasy, kiedy o wiele więcej zagadnień niż dziś przyklepywano wódką, nawet tych dużo prostszych. Tu kojarzy mi się sytuacja, gdy przed laty gościłem w pewnej mazurskiej wsi, gdzie do gospodarstwa pojechała śmieciarka. Panowie, po wykonaniu swoich obowiązków weszli na ganek, gdzie już stały trzy kieliszki napełnione czystą i zostałem poproszony o wypicie w honorowej lufy, jako chwilowy zastępca przedstawiciela posesji. Cóż było robić.
Wracając do śledztwa. W poszukiwaniu dowodu rzeczowego, w postaci niedopałków papierosów, trzeba było przetrząsnąć kilka kilometrów powierzchni leśnej i w tym celu ściągnięto…oddział ZOMO. Nie muszę dodawać, że akcja zakończyła się pełnym sukcesem.