Sierecki Sławomir – Upiory znikają o brzasku 415/2023

  • Autor: Sierecki Sławomir
  • Tytuł: Upiory znikają o brzasku
  • Wydawnictwo: MON
  • Rok wydania: 1988
  • Nakład: 20000
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Awantury lubuskie

Na bogatą twórczość Sławomira Siereckiego składały się powieści historyczne, wojenne, marynistyczne, przygodowe, sensacyjne i kryminalne, choć najczęściej były one pomieszaniem wybranych elementów z tego zbioru gatunków. „Upiory znikają o brzasku” są kryminałem z wątkiem wojenno-historycznym, utrzymanym w konwencji westernowej, a raczej easternowej.

Książka liczy 195 stron, a cena okładkowa to 280 zł. Została napisana w Sopocie i Zielonej Górze w roku 1987. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.

Akcja toczy się na przełomie maja i czerwca 1945 roku (z „cofkami” do czasów wojennych i przedwojennych), na Ziemiach Odzyskanych – w Zielonej Górze i okolicach.

Sytuacja wyglądała następująco: po zakończeniu wojny Zieloną Górą zarządzał komendant wojenny, czyli dowódca radzieckiego garnizonu, za administrację odpowiadał Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów oraz samozwańczy niemiecki burmistrz, a porządku pilnowała niemiecka straż porządkowa i tworząca się polska milicja. Jeśli chodzi o mieszkańców, to był tu istny kocioł: Niemcy – tubylcy oraz uchodźcy ze Wschodu, Polacy – autochtoni, volksdeutsche, repatrianci, pogorzelcy, byli przymusowi robotnicy, jeńcy i więźniowie, Łużyczanie niemieccy, a także rzesza cudzoziemców – tułacze i byli więźniowie. W mieście stacjonował 38 pułk piechoty Ludowego Wojska Polskiego. W okolicach działały ukrywające się po lasach niedobitki niemieckiej armii, oddziały Werwolfu, grupy dywersyjne oparte na byłych członkach Hitlerjugend, Volkssturmu i NSDAP, a także bandy szabrowników.

Niedaleko od Zielonej Góry leżał majątek Schenkenwalde przemianowany na Danbór, na terenie którego znajdował się pałac (jak wyjaśnił autor w posłowiu wzorowany na pałacu w Zaborze – obejrzałem go w internecie i stwierdzam, że jest przepiękny), w którym zamieszkiwała oficjalnie tylko baronowa Ingeborga von Rissen wraz ze służbą, a ukrywał się jej mąż – dezerter z wojska – pułkownik Erich von Rissen. Posiadłość odwiedzał Kurt Meyer – dowódca kilkuosobowego oddziału z korpusu SS GrossDeutchland (*), a także kapitan Rade Stojanović – chorwacki faszysta z wojsk Ante Pavelicia z Niezależnego Państwa Chorwackiego, który wraz ze swoimi ustaszami stacjonował w pobliskim Schenkowitz, czyli Ciężkowicach, udając byłych jeńców z oddziału partyzantów Tito, a którym towarzyszyli – również udający byłych niemieckich jeńców – żołnierze włoscy z dawnej dywizji „czarnych koszul” Mussoliniego, przysłanych Niemcom jako wsparcie.

Część kryminalna zaczyna się od … kradzieży konia obywatelowi Onufremu Łukawcowi z terenu jego gospodarstwa pod Zieloną Górą. To nie była taka błaha sprawa, jak by się mogło wydawać, bo w tych czasach i w tym rejonie, koń był na wagę złota. Pokrzywdzony zgłosił to pracownikom administracji państwowej, a zadania wykrycia sprawcy podjął się kawalerzysta, porucznik Czesław Adamski z plutonu rozpoznania (zwiadu) konnego LWP dowodzonego przez porucznika Makowskiego. Poszukiwania postanowił przeprowadzić bez niczyjej pomocy. Niczym szlachetny szeryf ruszył konno samotnie za miasto w poszukiwaniu złoczyńców. Obiecał, że bez skradzionego konia nie wróci. No i nie wrócił.

Poszukiwań zaginionego porucznika, a przy okazji konia, podjął się przyjaciel Adamskiego – sierżant podchorąży Zygmunt Kmita, nazwany przez dowódcę pułkowym Sherlockiem Holmesem (Holmes to stały element kryminalnej prozy Siereckiego; o Bondzie tym razem nie pisał, bo w tamtych czasach postać ta jeszcze nie zaistniała). On to zauważył u dyrektora cygańskiego „Circus Tartarini” bardzo charakterystyczną fajkę, która należała do zaginionego (sam palił amerykańskie „Camele”). Dowiedział się, że została ona znaleziona koło budynku gospodarczego w majątku w Danborze. Adamski rzeczywiście mógł się tam pojawić, gdyż wiadomo było, że jakimiś końmi dysponowała baronowa, a on kiedyś pomógł jej, gdy pojawiła się w mieście, i tak mu się spodobała, że nie mógł o niej zapomnieć.

Kmita postanowił pojechać tam z byłą pracownicą baronowej – Anitą Górską zatrudnioną obecnie w biurze repatriacyjnym. Ta zaś wzięła ze sobą niemieckiego nauczyciela – Bernda Hoffmanna, który utrzymywał stały kontakt z baronową. Dowódca plutonu na podróż przydzielił im bryczkę, a do eskorty dał dwóch żołnierzy zwiadu – kaprala Zielonkę i strzelca Ziętarę.

Co było dalej, tego nie zdradzę. Dodam jedynie, że poza kradzieżą konia doszło jeszcze do kilku zabójstw, a także zgwałcenia.

Broń palna wymieniona w książce: rewolwer „Nagant” (broń służbowa polskiej Policji Państwowej), pistolet „Parabellum” (podstawowy pistolet Armii Cesarstwa Niemieckiego), mały pistolet „Browning” (tzw. „Browning Baby”), karabin „Mosin” w wersji kawaleryjskiej (wz. 1938 – ze skróconą lufą), pistolet maszynowy PPSz. („Pepesza”), pistolet maszynowy PPS oraz pistolet maszynowy „Schmeisser”.

Książka „Upiory znikają o brzasku” bardzo mi się spodobała. Uwielbiam takie tuż powojenne klimaty Ziem Odzyskanych. Fabuła jest zaskakująca, gdyż postacie giną niespodziewanie, a do tego niekoniecznie z ręki tych, których najbardziej byśmy o to podejrzewali. Powieść ta mogła się stać świetnym materiałem na scenariusz filmowy (podobnie jak książka Józefa Hena pt. „Toast”, na podstawie której nakręcono eastern „Prawo i pięść”), ale wg mnie powstała zbyt późno, bo pod koniec okresu PRL-u, gdy nie było już zapotrzebowania na romantycznych bohaterów z Ziem Odzyskanych.

Na tym kończę recenzowanie książek Sławomira Siereckiego, gdyż wydaje mi się, że wszystkie jego kryminały – także dzięki innym Klubowiczom – mają już swoje recenzje.

[(*) W literaturze polskiej we wspomnieniach uczestników drugiej wojny światowej często możemy spotkać się z „samonobilitacją” polegającą na ubarwianiu wydarzeń np. często zamiast – jak to było naprawdę – żołnierzy wojsk Wehrmachtu pisze się, że przeciwnikami byli esesmani, czyli żołnierze formacji Waffen-SS, albo czołgami, z którymi walczono najczęściej były „Tygrysy” – w tej książce jedyny niemiecki czołg też jest „Tygrysem”. Wyjaśniam: dywizja GrossDeutchland był doborową formacją Wehrmachtu i nigdy nie podlegała Waffen-SS, podobnie korpus pancerny o tej samej nazwie składał się z wojsk Wehrmachtu i wojsk naziemnych Luftwaffe, a z SS nie miał nic wspólnego. Odnośnie czołgu „Tygrys” to nie był on tak często spotykany na froncie, bo obu jego wersji wyprodukowano mniej niż 1900 egzemplarzy, natomiast „Panter” było około 6000, PzKpfw III, również około 6000, a PzKpfw IV aż 9000, a przecież były też i inne niemieckie czołgi.]