- Autor: Gabrusiewicz Aleksander
- Tytuł: Kwadratura trójkąta
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 119
- Rok wydania: 1981
- Nakład: 150300
- Recenzent: Norbert Jeziolowicz
LINK Recenzja Wiesława Kota
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
„Niezbadane są kolejne etapy emancypacji”
Książka autora Gabrusiewiza nie jest może najwybitniejszą pozycją z gatunku powieści milicyjnej, lecz z pewnością była (i jest nadal) na tyle oryginalna, że zarówno jej lektura, jak i napisanie recenzji klubowej przychodzą dość łatwo.
W każdym bądź razie o ile mi wiadomo autor popełnił w tym gatunku tylko dwa zeszyty Ewy i na tym poprzestał, a trochę szkoda, ponieważ są to bardzo przyzwoite pod względem samego warsztatu pisarskiego pozycje. Dla kronikarskiego porządku: recenzowany prze mnie zeszyt jest tym drugim, późniejszym.
Zapewne powinienem od razu także wyjaśnić pochodzenie tytułu tej recenzji : nie stanowi on w żadnym wypadku wyrazu poglądów jej autora, a jest jedynie cytatem jednego z ostatnich zdań powieści, które jest wygłaszane przez podpułkownika Biskupskiego, w trakcie narady z oficerami zaangażowanymi w sprawę podsumowującej wyniki zakończonego sukcesem śledztwa.
Podczas pisania każdej recenzji z dobrej powieści zawsze autor ma dylemat ile ujawnić z fabuły oraz rozwiązania, aby nadal zachęcić innych czytelników/klubowiczów do jej przeczytania. Z tą powieścią jest trochę problem, ponieważ te najbardziej interesując kwestie oraz najbardziej smaczne obecnie elementy peerelowskiego realizmu odnoszą się bezpośrednio do podstawowych założeń intrygi kryminalnej. Ale postaram się zatańczyć na tej cienkiej linie: akcja „Kwadratury trójkąta” ma charakter bardzie powieści sensacyjnej niż kryminalnej. W nieco prowincjonalnym mieście N. dochodzi w ostatnich tygodniach do napadów na rodziny zamożnych ludzi. Podczas nieobecności wywabionych podstępem mężów zamaskowani napastnicy z dużym okrucieństwem wymuszają na przebywających w domu żonach (pod groźbą uczynienia krzywdy dzieciom) wydanie oszczędności, biżuterii etc. Milicja szybko dochodzi do wniosku, że w każdym przypadku chodzi o jedną szajkę, która zmienia modele działania, aby zmylić dzielnych funkcjonariuszy MO.
Postępowanie śledczych jest właściwie także standardowe: śledztwo toczy się rutynowo. Milicjanci zdają sobie sprawę, że ofiary należą do elity finansowej (prywatny przedsiębiorca budowlany lub lekarz prowadzący także prywatną praktykę). Raczej więc zaniżają straty, aby nie ujawniać prawdziwych dochodów przez urzędem skarbowym. Punktem wyjścia do śledztwa jest oczywiście wyjaśnienie kryteriów wyboru przez przestępców właśnie tych, a nie innych osób. Co się w końcu udaje i funkcjonariusze w brawurowej akcji mogą ująć groźnych przestępców na gorącym uczynku.
Jednak najciekawsza z historycznoliterackiego punktu widzenia kwestia to pojawienie się wyraźnego wskazania na homoseksualizm kobiet, i to nawet dość wprost, ponieważ mówi się o „upodobania seksualnych, które nazwę swą wywodzą od greckiej wysepki Lesbos”. Nie pamiętam żadnego innego tak wyraźnego tropu w żadnej innej powieści milicyjnej. Jeśli już autor okazał się tak odważnym w kwestiach obyczajowych, to – z oczywistych powodów – lesbijki musiały być jednocześnie przestępcami i zachowywać się raczej patologicznie , aby nie przesadzać z otwartością i tolerancją. Zresztą rola mężczyzn w całej grupie gangsterskiej ograniczała się do funkcji podrzędnych wykonawców, których trzeba utrzymywać za pomocą narkotyków lub alkoholu w stanie zamroczenia i budzić przed wyjściem na akcję. To właśnie ten fragment narady podsumowuje cytat, który pozwoliłem sobie wykorzystać jako tytuł recenzji.
Innym rzadko występującym motywem jest przejęcie dowodzenia śledztwem przez oddelegowanego oficera z komendy wojewódzkiej , kapitana Skrobota. Dzieje się tak w dodatku przy pełnej aprobacie porucznika Jana Erlicha, kierownika dochodzeniówki z N., którego cała sprawa najwyraźniej przerasta.
„Kwadratura trójkąta” nie obfituje przesadnie w szczegóły codziennego życia tamtych czasów, jak na przykład cena bochenka chleba lub butelki oranżady, czy chociażby tak lubianego przez funkcjonariuszy koniaku, ale przynajmniej nie ucieka od tematyki ekonomicznej przywołując kilka cen bardziej luksusowych towarów. I tak mieszkanie w stolicy można było kupić z trzy tysiące dolarów (tak tanio to już chyba nigdy nie będzie !), a „nowy” samochód na giełdzie za kwotę ok. 100-150 tysięcy złotych. Z tym, że w tamtych czasach za zupełnie nowiutki wóz uchodził dwuletni volkswagen, co jednak zdecydowanie różni się od aktualnych standardów.
Jak już wspominałem na początku recenzji, autor starał się napisać dobrą powieść popularną i zainteresować czytelnika. Akcja toczy się wartko, dla urozmaicenia narrator przedstawia kilka różnych wątków, nawet wykorzystywane są takie chwyty stylistyczne jako wprowadzenie fragmentów zapisu magnetofonowego z przesłuchań świadków czy też notatki prasowe z „Echa Południa” – czyli chyba lokalnej gazety. Szkoda, że ten autor tak mało publikował. Myślę, ze gdyby utrzymał ten poziom w na przykład kilkunastu pozycjach, to byłby uznawany za jednego z grona klasyków tego gatunku.
W gruncie rzeczy wiele życzliwości u wyrobionych czytelników budzą także nawiązania do poprzedniego zeszytu Ewy autorstwa Gabrusewicza, jak nazwiska niektórych funkcjonariuszy i obowiązkowy toast koniakiem na zakończenie współpracy. Może szkoda, że autor poprzestał tylko na tych dwóch nowelkach (oba należą chyba do najkrótszych zeszytów tej serii), ponieważ śledzenie kariery milicyjnej kapitana Skrobota mogłoby być całkiem interesujące.