Żołnierowicz Tadeusz – Z archiwów MO (3) 417/2023

  • Autor: Żołnierowicz Tadeusz
  • Tytuł: Z archiwów MO (3)
  • Wydawnictwo: Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą (tom 119)
  • Rok wydania: 2019
  • Nakład: nieznany
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Wydawnictwo klubowe

Obowiązkowe pół litra na głowę i konserwa na dwóch

Trzeci tom serii tekstów „Z archiwów MO” Tadeusza Żołnierowicza przynosi kolejną porcję kilkudziesięciu reportaży kryminalnych (myślę, że określenie pitaval też będzie tu na miejscu, gdyż poznajemy wyroki sądowe) epoki późnego Gierka. Jest to kopalnia informacji nie tylko o lokalnych przestępstwach, ale również życiu i obyczajach tamtej epoki. Większość opisywanych wydarzeń tyczy Bydgoskiego, Toruńskiego, Konińskiego, czy też Kutnowskiego. Przypomnijmy, że „Dziennik Wieczorny” wychodził w latach 1959-2000 w Bydgoszczy.

Kradzieże, oszustwa i morderstwa istniały jak świat światem, ale lokalny koloryt nadaje specyficzny odcień tamtej rzeczywistości, że tak się wyrażę.

Na jakież to dobra konsumpcyjne można było się połaszczyć podówczas. Ano spójrzmy:

„Mieszkanie było dokumentnie ogołocone i to nie tylko z pięknego kominkowego zegara, radia tranzystorowego, paru kryształów, ale również z garderoby, pościelowej bielizny, obrusów”. Gospodarza tego zasobnego w powyższe rarytasy lokalu został wcześniej wywabiony przez oszusta podszywającego się pod przyjaciela. Motyw ten znamy, choćby z „Kwadratury trójkąta „Aleksandra Gabrusiewicza (Ewa wzywa 07, zeszyt 119).

Z kolei bezczelni bandyci naszli na mieszkanie starszego małżeństwa i po skrępowaniu ofiar i zgarnęli biżuterię, dolary i krugerandy z kredensu, ale także „przestępca zabrał aparat fotograficzny, dwa zegarki zdjęte z rąk małżonków, nawet budzik”. Kilka dni później kelner z pobliskiej restauracji oferował już część tych precjozów przygodnym klientom. A zatem działania prymitywne, prostackie wręcz i dość łatwe do zidentyfikowania przez milicję.

Inna intrygująca sprawa to ograbienie z walizki krewnego przybywającego z zagranicy. Co ciekawe główny sprawca zabrał z walizki co cenniejsze rzeczy, zaś resztę, wraz z walizką, porzucił w lesie. Walizkę znalazł miejscowy rolnik i odsprzedał spotkanemu Cezaremu Ł. Ten z kolei zaczął oferować garderobę z walizki na lokalnym bazarze i w ten sposób organa chwyciły koniec kłębka.

Kolejny obrazek. Klient banku po podjęciu gotówki został napadnięty i ogłuszony, a jak się ocknął i dotarł do domu, stwierdził znaczne ubytki w dobytku: „Nie tylko radio, telewizor, srebrne sztućce, zastawę stołową z porcelany, ale również dywany i narzuty na tapczan”. Dziś już chyba rzadziej łupem złodziei padają zestawy pościelowe i koce. A warto wspomnieć, że kiedyś była odrębna kategoria złodziei – pajęczyniarze, którzy specjalizowali się w kradzieży bielizny ze strychu.

W ogóle ludzie zachowywali się w tamtych czasach niefrasobliwie i z tego wynikały także przestępstwa. Tak na przykład kradzież samochodu i rozbicie go po pijaku, a jeszcze po uprzednim ataku na kierowcę. Cóż się jednak dziwić, skoro wszystko zaczęło się od wiejskiej potańcówki i standardowej bójki .A było to tak: „We wsi W. koło Konina odbyła się huczna zabawa wiejska. Gospodarzem było tamtejsze kółko rolnicze. Komitet, który się zawiązał, postanowił, że każdy wkraczający na salę otrzyma pół litra wódki i konserwę na dwóch, z tym że wcześniej ustalono bilety wstępu na 250 zł od głowy”. Po zabawie Jerzy T. nie pojawił się w domu, co było zupełnie zrozumiałe, gdyż wiedziano że w takiej sytuacji zwykle mu odbija i w Polskę idzie. Tym razem jednak odbiło mu bardziej, czemu współuczestnicy zabawy bardzo się dziwili.

Inna, mrożąca krew w żyłach sytuacja obyczajowa tyczyła starszego już pana, Franciszka T, którego znaleziono ledwie dychającego na parkowej ławce, wdowca zresztą. Otóż pan Franciszek po kilku wizytach z lokalu „Zacisze” przysposobił sobie bratnią duszę w postaci niejakiej pani Zofii. Ta rychło zaczęła u niego pomieszkiwać. Jednocześnie stan zdrowia pana Franciszka zaczął się pogarszać w galopującym tempie. To dało milicji do myślenia i szybko okazało się, że łaknący spóźnionych uczuć pan jest podtruwany, i że to nie jedyna tego typu inicjatywa w bujnym życiorysie pani Zofii.

Tak, trzeba uważać na każdym kroku, zdaje się mówić Tadeusz Żołnierowicz. Nie ma tu gradacji przestępstw – autor bierze tematy jak leci i dzięki temu prostemu zabiegowi nigdy nie wiemy, co czeka nas za kilka stron, w kolejnym tekście. Jak w każdym tomie „Z archiwów MO” nie brak i opowieści o sprawach najbardziej drastycznych. Pozwolę sobie jednak pozostawić coś do samodzielnej refleksji Czytelnika.