- Autor: Ziemski Krystyn
- Tytuł: Partytura zbrodni
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1971
- Nakład: 60000
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
W kryminałach zawsze najwyżej ceniłem pewne niedopowiedzenie, pozostawienie czytelnikowi pewnego marginesu dla własnych przemyśleń i podejrzeń. Tymczasem tutaj karty zostają wyłożone na stół już na piątej stronie tekstu: tam dowiadujemy się, że dyrygentem orkiestry grającej według tytułowej partytury zbrodni jest generał Reinhard Gehlen, szef niemieckiej agencji wywiadowczej. Doskonale zdaję sobie sprawę, że „Labiryntowe” wymogi były takie, a nie inne, na jakieś inne rozwiązania nigdy nie było tu miejsca, zło zawsze czaiło się w monachijskim mroku ale można to było zrobić jakoś subtelniej; tutaj po tak łopatologicznym wejściu przez pozostałe 235 stron utwierdzamy się tylko w przekonaniu, że „zwolennicy kultu siły, władzy reprezentowanej przez nadludzi” tylko czekają na sygnał z Centrali.
A sama książka nie jest nawet taka zła: początek jest bombowy (dosłownie) – w Technicznym Ośrodku Badań w Wierzchosławicach dochodzi do eksplozji nitrogliceryny; prawdopodobnie chodzi o sabotaż, gdyż w ośrodku przechowywany jest prototyp pływającego transportera zwiadowczego UPZ-12 przystosowanego do płytkiego rozpoznania w wojskach pancernych i zmechanizowanych. Sprawę prowadzi major Bieżan – swoją drogą jeszcze za 19 lat w „Siewcach śmierci” będzie on miał ten sam stopień; czyżby na żaden awansik sobie przez ten czas nie zasłużył? Milicjanci śledzą podejrzanych, czasem gubią trop i zbierają za to ochrzan, major Bieżan czasem umówi się z panią Czesią na kawę, czasem pooddaje się frontowym wspominkom, czasem wskutek niesubordynacji postawi na nogi przełożonych; generalnie więc książka toczy się jak po sznurku do przewidywalnego końca. Jest tu jednak parę zagadek: dyrektor Ośrodka, w czasie wojny żołnierz generała Maczka, w 1946 roku wrócił do Polski i w 1954 roku skończył studia na Politechnice Warszawskiej – z tego wynika więc, iż miał szczęście, że nie skończył ich na uniwersytecie w Nowosybirsku. Jest też kilka charakterystyk postaci symbolicznych dla 1971 roku, dziś dość kuriozalnych: dyrektor Ośrodka wzdrygając się mówi o swoim inżynierze: „dobry fachman, to pewne. Ale z reguły nie bierze udziału w pracach społecznych. Aspołeczny. Politycznie niepewny. Prowadzi zagraniczną korespondencję, tam mu się, widać, podoba, u nas nie” – i na deser prawdziwa perła: „nawet kiedyś na naradzie skrytykował naszego ministra”. Jest też, nie pierwszy raz zresztą, dowód na to, że autorska para napięcie może i umie podnieść ale już utrzymać nie: pościg za czarnym bohaterem wygląda tak, że major Bieżan siedzi przy rozgłośni i przez kilka stron przyjmuje od podwładnych meldunki o postępach obławy.
Jest więc przyzwoicie, rzecz jasna jak na „Labiryntowe” standardy; są w tej serii pozycje gorsze i dużo gorsze, ta książka przelatuje przez głowę i przynajmniej krzywdy jej nie zrobi – przyznam, że sam niewiele z niej zapamiętałem. Można ją potraktować, choć chyba trochę na wyrost, jako pewien dokument epoki – napisano ją „za Gomułki” ale wydano już „za Gierka”; jest więc w niej straszenie Niemcami ale i też zwiastun propagandy sukcesu. A może przesadzam? Może dorabiam jakąś twarz do zwykłego milicyjniaka? Tak czy inaczej – można przekartkować.