Ziemski Krystyn – Partytura zbrodni 523/2023

  • Autor: Ziemski Krystyn
  • Tytuł: Partytura zbrodni
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: seria Labirynt
  • Rok wydania: 1971
  • Nakład: 60000
  • Recenzent: Robert Żebrowski

LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego

Tajemniczy X-56 – szpieg z Krainy Gehlena (*) – na tropie polskiej myśli technicznowojskowej

(*) – Nie mylić z X-54, którym to kryptonimem, od roku 1965, posługiwał się w książce pt. „Porwanie Baltazara Gąbki” Stanisława Pagaczewskiego, tajemniczy Don Pedro – szpieg z Krainy Deszczowców.

Krystyn Ziemski – jako autor – nie wymaga przedstawiania. „Partytura zbrodni” liczy 238 strony, a cena okładkowa to 10 zł.

Akcja toczy się w Warszawie, fikcyjnych mazowieckich Wierzchowicach, Łodzi, Wrocławiu i … Drewnicy, w roku 1970.

Centrala wywiadu Gehlena, mająca swą siedzibę w Monachium, uruchomiła – dotąd zamrożonego – agenta X-56, wydając mu jednocześnie polecenie likwidacji innego – już spalonego.

W położonym za Łodzią zakładzie karnym (czyżby Sieradz?) Adam Zieliński „zatruł się” francuską pastą do zębów, czy taką o smaku miętowym – tego nie wiem, ale na pewno o zapachu … migdałowym, którą otrzymał na widzeniu od swojego dalekiego kuzyna. Tą samą pastą do zębów otruł się również strażnik więzienny – nomem omen – Zębalski, który po śmierci Zielińskiego, połakomił się na ten zagraniczny produkt, przywłaszczając go sobie.

W Technicznym Ośrodku Badań w Wierzchowicach, podległym Zarządowi Wynalazczości Specjalnej, doszło do eksplozji, w wyniku której zginęło dwóch pracowników. Przedmiotem nieudanego zamachu był prototyp uniwersalnego wozu (raczej pojazdu) zwiadowczego UPZ-12, przystosowanego do płytkiego rozpoznania w wojskach pancernych i zmechanizowanych, poruszającego się po lądzie, po wodzie i pod wodą, a co najważniejsze dla obcego wywiadu, wyposażonego w zupełnie nowy rodzaj silnika o napędzie elektrycznym na specjalne baterie, nadzwyczaj sprawnym, pracujący bezszmerowo, niezależnie od skoków temperatury otoczenia, wydzielający minimalne ciepło (jego opis znajduje się na stronach 193-195, a relacja z próby poligonowej na 230-234). Warto zauważyć, że jest to najprawdopodobniej najbardziej skomplikowany i najnowocześniejszy [tak nowoczesny, że pewnie jeszcze do tej pory, a więc po ponad pół wieku, na świecie takiego nie ma] wynalazek, jaki pojawił się na kartach powieści milicyjnych, a już na pewno najdokładniej opisany. Swoją drogą ciekaw jestem, czy tak jak KGB wysyłało swoich agentów do kin na filmy z Bondem, by podpatrzeć nowinki, tak samo BND wysyłał w Polce swoich agentów do bibliotek i księgarni po „Labirynty”, by dowiedzieć się o najnowszych polskich wynalazkach wojskowych oraz metodach pracy służb specjalnych.

W Warszawie major Jerzy Bieżan, kawaler, lat 45, raz przedstawiający się jako milicja, innym, razem jako służba bezpieczeństwa, z Komendy Stołecznej MO, wspólnie ze swoim przełożonym, którym był pułkownik Bronisław Ziętara próbowali powiązać te fakty i rozwiązać zagadkę. Wspierali ich w tym: kapitan Wrona, którego narzeczeństwo z Hanką, z uwagi na nadmiar obowiązków, zawisło na włosku, a nawet jeszcze gorzej, oraz kapitan Stanisław Pokora, który na szczęście nie miał takich zmartwień. Ważną rolę – ba, kluczową – odegrał cywilny pracownik komendy – Jan Widzki.

W książce jeszcze trochę się działo. Ze strony nieprzyjaciela pojawiły się kolejne trupy i zagrywka z „wariatkowem”, a ze strony naszych chłopców – obserwacje, zasadzki i zmagania z szyframi. Zabrakło jednak, no może poza jednym wypadkiem, jakiś fajerwerków, pościgów i strzelanin. W ostatniej ćwierci książki było już tak naćkane zmieniających się, co jakiś czas, teorii i podejrzeń, tak duża liczba nazwisk osób podejrzanych, że zupełnie się pogubiłem i poddałem. Nie bez walki, oczywiście. Doczytałem powieść do końca, ale nawet nie usiłowałem się zorientować, kto, co i dlaczego? Jak dla mnie książka ta jest zdecydowanie za długa, za mało urozmaicona, za nudna, za bardzo pogmatwana i za mało związana z rzeczywistością. Muszę przyznać, że odcisnęła ona na mnie – miejmy nadzieję, że nie długotrwały – ślad, przez co nie chce mi się czytać żadnych innych powieści Ziemskiego, żadnych „Labiryntów”, a nawet żadnych kryminałów. Szczerze podziwiam odporność psychiczną Klubowicza Mariusza M., który regularnie, wytrwale i niestrudzenie penetruje monowskie labirynty, bo w moim przypadku przeczytanie kilku książek z tej serii pod rząd, groziło by mi trwałym psychicznym kalectwem. Tak więc z serca odradzam czytanie całej tej pozycji, natomiast – również z serca – zachęcam do przeczytania fragmentów (na w/w stronach) odnoszących się do UPZ-12.

Ciekawe cytaty związane z … kawalerami:
– „Ja tam zębów nie myję i żyję” (na pewno (długo) jeszcze kawaler)
– „„Drogówka” nie lubi kawalerskiej jazdy” (a może jednak kawaleryjskiej?).

Raz też pojawiło się słowo „gliny”, co wbrew pozorom, nie jest takie częste w „milicyjniakach”.

PRL-ogizmy: warszawskie kawiarnie – „Niespodzianka”, „Zefir”, „Żoliborzanka”, „Roxana”, a także „Teatralna”, sklep „Jubiler” na Marszałkowskiej oraz Biuro Podróży „Orbis”, a ponadto samochody – prywatna „Skoda” 1000 MB, służbowa „Wołga”, wojskowy GAZ i szpiegowski „Volkswagen” oraz gazeta – „Trybuna Ludu” (jedna z najchętniej kupowanych przeze mnie w PRL-u (ale tylko w maju) gazet – tania i najdokładniej opisująca przebieg, wyniki i klasyfikacje „Wyścigu Pokoju”, a jak pamiętamy, „TL”, „Rude Pravo” i „Neues Deutschland” organizowały ten świetny wyścig kolarski).