- Autor: Strzelczyk Andrzej
- Tytuł: Skok
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 141
- Rok wydania: 1988
- Nakład:
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
Tylko zwiać na Tarchomin
W wielu polskich „kryminałach” z późnych lat 80. pojawiają się wątki egzystencjalne. Często są ważniejsze niż opis przestępstwa czy motywy działania bohaterów.
Tak jest na przykład w „Skoku” Andrzeja Strzel-czyka. Akcja utworu została umiejscowiona na po-graniczu Białołęki i Targówka.
Jeden z głównych bohaterów, noszący imię Rafał, nie potrafi cieszyć się z tego, co życie niesie ze sobą. Pewnie dlatego, że nie widzi specjalnych perspektyw na materialny rozwój. Marzy o dużej kasie. W przeciwnym wypadku ma przed sobą następujący wariant na przyszłe lata: „Wynajmę sobie pokój na mieście przy obcej rodzinie albo też kawalerkę na Tarchominie, skąd będę dwie godziny jechał na uczelnię i nadal brał pieniądze od starych.”
W pewnym sensie były to słowa prorocze. Nadmieniam, że utwór powstał w roku 1988. Na Tarchominie jest sporo mieszkań budowanych z myślą o wynajmie. Co się zaś tyczy skomunikowania tej części Białołęki ze Śródmieściem, to w godzi-nach szczytu rzeczywiście istna katastrofa. Wąskie gardło Modlińskiej zapchane i tylko marzenia o moście Północnym pozwalają złapać oddech. No, ale to teraz, a przed 18 laty było nieco inaczej.
Póki co większość bohaterów „Skoku” mieszkała na Targówku. Wizja dzielnicy była iście apokaliptyczna. Oto jak widzi swoje ukochane osiedle inny bohater utworu: „Półkolem stoją wielkie szare bloczyska. Setki okien, tysiące ludzi. Po trzech latach dopiero zacząłem już z przystanku bezbłędnie rozróżniać swoje mieszkanie”. Ten przynajmniej miał własne lokum i nie musiał tęsknym wzrokiem spoglądać w stronę Tarchomina. Pewnie nawet starał się patrzeć w innym kierunku, gdyż: „Betonowe klatki przez większość roku niedogrzane, latem parzą przy szeroko otwartych oknach, przez które – mimo, że to nie sezon ciepłowniczy – wchodzi smród i pył z elektrociepłowni Żerań”. I jak tu nie myśleć o skoku, szybkim wzbogaceniu się i ucieczce do bogatej dzielnicy, choćby nawet tak bogatej jak Tarchomin. Po lekturze od razu ma się ochotę wyjść na spacer i spoglądać przed siebie daleko, daleko, hen za komin elektrociepłowni.