Zeydler-Zborowski Zygmunt – Brat Mikołaja 195/2010

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Brat Mikołaja
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1974
  • Nakład: 100275
  • Recenzent: Rafał Figiel

LINK Recenzja Iwony Mejzy

Milicjanci to także ludzie.

„Tam, gdzie chodzi o działanie, doświadczenie, jak się zdaje, niczym nie różni się od wiedzy, a nawet ludzie doświadczeni prędzej osiągają cel niż niedoświadczeni teoretycy” stwierdza Arystoteles w swojej „Metafizyce”.

Świadoma tego stanu rzeczy Milicja Obywatelska często oddaje do pomocy młodym, wykształconym, lecz niedoświadczonym jeszcze oficerom starego wygę, który może nie grzeszy umiejętnością zgrabnego pisania raportów ale za to z niejednego pieca chleb jadł i w razie potrzeby służy wrodzoną inteligencją, silnym ramieniem, a przede wszystkim doświadczeniem, którego początki standardowo wiążą się z tępieniem band grasujących po wojnie w Bieszczadach. Z takim właśnie schematem „mistrz-uczeń” mamy do czynienia w powieści Zygmunta Zeydlera Zborowskiego „Brat Mikołaja”. Co do fabuły, powiem tylko, że lubiący kryminalne zagadki zawiodą się srodze, ponieważ już od pierwszego rozdziału, a dokładnie od strony 16, choć nie wiemy jeszcze dokładnie „co”, to wiemy bez wątpienia „kto”. Śledztwo w sprawie zbrodni popełnionej na goszczącym w Warszawie bogatym Polaku – emigrancie australijskim prowadzi tandem detektywów: młody porucznik Makowiecki i stary wyjadacz – sierżant Pawelec – dla swojego spokojnego temperamentu i niezwykłej cierpliwości zwany przez kolegów z komendy „Walerianą”. Sierżant jest dla młodszego współpracownika doskonałym mentorem we wszystkich dziedzinach życia, począwszy od sposobów prowadzenia śledztwa a skończywszy na relacjach damsko-męskich. Jest jak dobry wujaszek, który kiedy trzeba od serca doradzi („Z kobietami to tak jak z końmi, dopóty podskakuje, dopóki ją na porządny munsztuk nie weźmiesz, a i to czasem jeszcze zadem wybije” – s.174) ale i skarci, czy nawet ostro skrytykuje, gdy okoliczności tego wymagają („Słuchaj no, Jureczku… Jeżeli pojechałeś służbowo na miejsce zbrodni, to wypadałoby, żebyś się orientował, kto zawiadomił milicję.” – s.70). Ze względu na lata i zasługi może sobie pozwolić na lekką niesubordynację w stosunku do przełożonych czy krytykę socjalistycznej ojczyzny, ale oczywiście w pewnych granicach, gdyż zna swoje miejsce i wierny jest jak milicyjny wilczur. Choć zbliża się już do emerytury, pozostaje sierżantem, zadowalając się satysfakcją z wykonywanej pracy i zostawiając młodszym od siebie pogoń za gwiazdkami. Ponieważ służba jest dla niego całym życiem, nie ma żony. Uczeń Pawelca jest młodym przystojnym i wykształconym milicjantem. Ma za sobą wyższe studia, lecz ponieważ myśli poważnie o karierze kryminologa przygotowuje się do pisania doktoratu. Ze względu na młody wiek i brak doświadczenia popełnia w śledztwie kilka błędów i zbytnio angażuje się uczuciowo, są to jednak raczej niedoskonałości niż wady i prowokują jedynie do kilku przytyków ze strony starszego kolegi. Para detektywów ma bowiem za zadanie wzbudzić w czytelniku sympatię do milicji, będącej przecież instytucją gdzie nie istniała niezdrowa rywalizacja jeno solidarność i wzajemny szacunek, żeby nie powiedzieć miłość. Dla wątpiących autor wykłada kawę na ławę na stronie 185 („No, widzi pani. Milicjanci to także ludzie. Lubimy sobie pogawędzić, pożartować. Chodzimy na spacery, do kina, do teatru, do kawiarni. Tak jak wszyscy.”) Służba to jednak mało wdzięczna i tylko nieliczni zdają sobie sprawę z tego, ile kosztuje bycie milicjantem („Ile lat może człowiek uganiać się za złodziejami, mordercami, rozmaitymi zbrodniarzami? Każdy z nas, prędzej czy później, musi dostać fioła.” – s.162) W porównaniu z losem takiego stróża prawa los przestępcy zamkniętego w więzieniu jest wręcz godny pozazdroszczenia („Nie żadne sanatorium, tylko po prostu kryminał. Pomyśl sobie tylko. Spokój, cisza, nikt od ciebie niczego nie chce, nikt do ciebie nie telefonuje… Jak jeszcze sympatyczni faceci dobiorą się w celi, to żyć, nie umierać.” – s.163) Niezwykłą ironią historii jest fakt, że te propagandowe stwierdzenia, w czasach komunistycznego reżimu niewiele mające wspólnego z prawdą, dzisiaj stały się prawdziwe do bólu.