- Autor: Liskowacki Ryszard
- Tytuł: A może po skarby?
- Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
- Rok wydania: 1971
- Nakład: 30000
- Recenzent: Waldemar Szatanek
„Wodzu skarby są Twoje…”
Ryszarda Liskowackiego recenzowałem już kilkakrotnie, autor to przyzwoity choć nie wybitny. Ale że powiązany z Żoliborzem wiele mu wybaczam.
Tym razem jednak nie o przygodach żoliborskich chłopców czytamy tylko o młodych mieszkańcach Szczecina.
Mają swoja podwórkową bandę o nazwie KRAB , maja swojego wodza : Romka Białasa (ulubiony motyw Liskowackiego – przywódca bandy nastoletnich chłopaków) i mają swojego wroga – miejscowego lizusa i melepete Sylwka Melase.
Oczywiście chcą dokonać jakiegoś wielkiego odkrycia – by okryć się sławą i by wszyscy im zazdrościli. ( w szczególności Malesa) Nasłuchawszy się wiec miejscowego powieściopisarza pana Kuryły uciekają z domu by w niejakich Dalmierzycach odkryć średniowieczny skarb.
W rzeczywistości oczywiście odkrywają nieoczekiwaną przyjaźń, toczą walki z miejscowymi chuliganami oraz udaremniają kradzież zboża z PGR.
KRAB dwu krotnie spotyka na swojej drodze Milicję . Raz udaje się chłopakom wyprowadzić ją w pole w Stargardzie gdyż boją się odkrycia swojej ucieczki i niesławnego powrotu do domu w asyście stróżów prawa ( ale bez odkrytych skarbów które dały by im sławę i wybaczenie rodziców oczywiście) . Drugim razem milicja szukając złodziei zboża pojawia się w odpowiednim momencie by ująć ich na gorącym uczynku . (Złodziej tych bezskutecznie od lat nie można było ująć ale chłopcy znaleźli ich tajną skrytkę gdzie stoczyli walkę, zatrzymując złoczyńców zamykając na miejscu w piwnicy.
Jest wiec w powieści i młodzieżowo-przygodowo, jest i dydaktycznie i co rzadkie jest i propagandowo. Mamy bowiem na każdym kroku informację jak to Pomorze Szczecińskie było słowiańskie i ciągnęło do Polski a wredni brandenburczycy chcieli je niecnie zagarnąć.
Młodzieży oczywiście dyskretnie pomaga dorosły, jest nim jednak nie milicjant, nie wojskowy ani nie nawet poznany powieściopisarz a dziennikarz który dyskretnie pomaga chłopcom a w newralgicznym momencie wkracza do akcji ratując im skórę.
Powiastka ogólnie miła, choć bez cudów. Spokojnie można więc jej nie czytać. Ciekawym stylu Liskowackiego decydowanie bardziej polecam „Związek Sprawiedliwych” czy „My z Marymontu”.