Liskowacki Ryszard – A może po skarby? 194/2010

  • Autor: Liskowacki Ryszard
  • Tytuł: A może po skarby?
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
  • Rok wydania: 1971
  • Nakład: 30000
  • Recenzent: Waldemar Szatanek

„Wodzu skarby są Twoje…”

Ryszarda Liskowackiego recenzowałem  już  kilkakrotnie, autor to przyzwoity choć nie wybitny. Ale że powiązany z Żoliborzem wiele mu wybaczam.
Tym razem jednak nie o przygodach żoliborskich chłopców czytamy tylko o młodych mieszkańcach Szczecina.

Mają swoja podwórkową bandę o nazwie KRAB , maja swojego wodza : Romka Białasa (ulubiony motyw Liskowackiego – przywódca  bandy nastoletnich chłopaków) i mają swojego wroga – miejscowego lizusa i melepete Sylwka Melase.
Oczywiście chcą dokonać jakiegoś wielkiego odkrycia – by okryć się sławą i by wszyscy im zazdrościli. ( w szczególności Malesa) Nasłuchawszy się wiec miejscowego powieściopisarza pana Kuryły uciekają z domu by w niejakich Dalmierzycach odkryć średniowieczny skarb.
W rzeczywistości oczywiście  odkrywają nieoczekiwaną przyjaźń, toczą walki z miejscowymi chuliganami oraz udaremniają kradzież zboża z PGR.
KRAB dwu krotnie  spotyka na swojej drodze Milicję . Raz  udaje się chłopakom wyprowadzić ją w pole w Stargardzie gdyż boją się odkrycia swojej ucieczki i niesławnego powrotu do domu w asyście stróżów prawa ( ale bez odkrytych skarbów które dały by im sławę i wybaczenie rodziców oczywiście) . Drugim razem  milicja szukając złodziei zboża pojawia się w odpowiednim momencie by ująć ich na gorącym uczynku . (Złodziej tych bezskutecznie od lat nie można było ująć ale chłopcy znaleźli ich tajną skrytkę gdzie stoczyli walkę, zatrzymując złoczyńców zamykając  na miejscu w piwnicy.
Jest wiec w powieści i młodzieżowo-przygodowo, jest i dydaktycznie i co rzadkie jest i propagandowo. Mamy bowiem na każdym kroku informację jak to Pomorze Szczecińskie było słowiańskie i ciągnęło do Polski a wredni brandenburczycy chcieli je niecnie zagarnąć.
Młodzieży oczywiście dyskretnie pomaga dorosły, jest nim jednak  nie milicjant, nie wojskowy ani nie nawet poznany  powieściopisarz a dziennikarz który dyskretnie pomaga chłopcom a w newralgicznym momencie wkracza do akcji ratując im skórę.
Powiastka ogólnie miła,  choć bez cudów. Spokojnie można więc jej nie czytać. Ciekawym stylu Liskowackiego decydowanie bardziej polecam „Związek Sprawiedliwych” czy „My z Marymontu”.