- Autor: Wojt Albert
- Tytuł: Dzwonek z Napoleonem
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: Czerwona okładka
- Rok wydania: 1989
- Nakład: 100000
- Recenzent: Norbert Jeziolowicz
Schemat- sztampa – rutyna
Właściwie jedyna rzecz, która budzi zdziwienie w książce Alberta Wojta, to fakt, że miała ona dwa wydania, co było jednak rzadkością w świecie wiecznych problemów z przydziałami papieru oraz głodu książki.
Cokolwiek by nie powiedzieć o dorobku polskiej powieści milicyjnej, to bez problemu można znaleźć nawet w samej serii z czerwoną okładką kilkanaście pozycji na wyższym poziomie. Nie za bardzo wierzę także, aby czytelnicy wysyłali do Krajowej Agencji Wydawniczej worki listów z prośbą o ponowną publikację akurat tej pozycji.
Ale jak już napisałem to jedyna tajemnica, o której pomyśli czytelnik.
A więc co jest głównym mankamentem? Czytając „Dzwonek z Napoleonem” przez cały czas odnosi się wrażenie, że to już kiedyś było. Prawie przy każdej scenie, przy każdym nowym motywie przypominają się jakieś inne książki albo nawet odcinku serialu „07 zgłoś się”. Niby w żadnym wypadku nie ma mowy o prostym plagiacie czy powieleniu, ale z drugiej strony przewidywalność kolejnych fragmentów książki jest już prawie frustrująca, ponieważ pewnie z połowa scen budzi jakieś wspomnienia. Pewnym wytłumaczeniem może być niezbyt duży rozmiar tej powieści – przypomina ona raczej zeszyty „Ewy” niż standardowe kryminały – i wynikający z tego brak miejsca dla rozwinięcia fabuły lub postaci.
Nie zmienia to jednak faktu, że pomimo kilku (lub nawet kilkunastu) wad, książka jest godna polecenia tym klubowiczom, którzy oczekują wartko toczącej się akcji oraz sprawnie napisanej literatury rozrywkowej. Z czysto warsztatowego punktu widzenia nie można „Dzwonkowi z Napoleonem” nic zarzucić. Główny bohater, Porucznik Wojciech Mazurek, jest bohaterem z krwi i kości — zaangażowany w śledztwo, ma żonę lekarkę spędzającą dużo czasu na nocnych dyżurach, więc rzadko się widują. Śledztwo jest dla niego wyzwaniem osobistym i często naraża własne zdrowie czy nawet życie, ale czasami urywa się wcześniej do domu, a niekiedy w chwilach silnego napięcia nawet polemizuje z przełożonymi. Akcja dzieje się na warszawskim Żoliborzu i nawet pojawiają się prawdziwe nazwy ulic, ale nie epatuje się nas przesadną ilością szczegółów.
Pierwsze sceny powieści też są stosunkowo niezłe: czytelnik towarzyszy milicjantom na nocnym patrolu i jest świadkiem próby gwałtu, pościgu za jego sprawcą oraz napadów na dwa sklepy. Przy okazji widzimy także, iż przełożeni oczekują rozwiązania takich spraw jeszcze w trakcie trwania tej samej nocnej zmiany. Niedługo później MO zostaje wezwana do znalezionych zwłok młodej kobiety, która także mogła być ofiarą gwałtu. Oczywiście, to właśnie to morderstwo będzie przedmiotem śledztwa opisanego w „Dzwonku” – inne przestępstwa zresztą się nie nadają, ponieważ są rozwiązywane faktycznie tej samej nocy lub najpóźniej do południa następnego dnia.
Styl Wojta jest także bardzo łatwo przyswajalny dla czytelników: brakuje niepotrzebnych opisów przyrody czy rozterek moralnych; prawie w całości ta proza składa się z dość soczystych dialogów, co znacznie dynamizuje całą akcję.
Pomimo tego, ze milicja sprawdza wiele tropów przez 3/4 książki i tak wiadomo, że są to absolutnie fałszywe hipotezy i strata czasu. A można to wydedukować w bardzo prosty sposób, tytułowy dzwonek zostaje po raz pierwszy wspomniany dopiero na 119 stronie (na 147 stron całości). Przecież musi to być ważny element, jeśli został przez autora nawet uwznioślony do tytułu, i każdy czytelnik musi na to wpaść.
Czy świat potrzebował kolejnych stu tysięcy egzemplarzy powieści Wojta ? To retoryczne pytanie — oczywiście, że nie. Ale opublikowano w okresie Peerelu wiele gorszych książek, a już niedługo potem nasz rynek został zalany Ludlumami i innymi angielskojęzycznymi gwiazdami literatury popularnej, więc publiczność zajmowała się zupełnie innymi sprawami.