- Autor: Sekuła Helena
- Tytuł: Siedem diabłów dziadka Osiornego
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 67
- Rok wydania: 1974 (wyd. I)
- Wyd. II: Vesper, „Wzywam 07… Opowiadania milicyjne” Tom 1, Poznań 2008
- Recenzent: Anna Lewandowska
LINK Recenzja Jarosława Kiereńskiego
Psy i „psy”
Dziadek Osiorny, jeden z bohaterów opowiadania Heleny Sekuły „Siedem diabłów dziadka Osiornego”, to stary szlamiarz, czyli po prostu włamywacz. Jeszcze przedwojennego chowu, fachowiec jakich mało, syna przyuczył do zawodu, a teraz przyucza wnuka, który wykazuje duży talent. Dziadek Osiorny przeniósł się już na zasłużoną emeryturę, zajął się hodowlą róż w przydomowym ogródku na warszawskiej Utracie i zaprzyjaźnił ze swoim dawnym przeciwnikiem, sierżantem Zawiślakiem, obecnie również emerytem.
I pewnie wiódłby dziadek żywot bardzo spokojny, gdyby nie to, że jego wnuk został zamieszany w morderstwo.
Otóż w pewnej eleganckiej willi przy ulicy Kryształowej na Mokotowie została zamordowana kobieta. Jej pokój był splądrowany, szyba w oknie wybita, a poręcz od balkonu złamana, co wskazywało, że tą drogą mógł opuścić miejsce zbrodni morderca, przy okazji nieźle się obijając. Prowadzący śledztwo kapitan Grzegorz Czarnota podjął więc szeroko zakrojoną akcję, która miała na celu odnalezienie szlamiarza ze złamaną nogą lub też solidnie potłuczonego. Okazało się, że właśnie wnuk dziadka Osiornego, Zenon, ma nogę w gipsie. Rzekomo nabawił się kontuzji montując drabinki do róż, ale kapitan Czarnota nie uwierzył i na wszelki wypadek przymknął młodego Osiornego.
Śledztwo dało również inne interesujące wyniki: willa, w której dokonano morderstwa, należała do niejakiej Neli Oziemkowej, szatniarki w restauracji Hotelu „Wodnik”, która nieco plątała się w zeznaniach, ale w końcu milicji udało się ustalić, że współwłaścicielem jest Jerzy Władeczek, portier w tymże hotelu. Zdumiewające, w jaki sposób niewiele zarabiający ludzie zdołali zaoszczędzić na kupno tak luksusowego domu.
Denatka, Czesława Antoniak, była lokatorką, zapłaciła za trzy lata z góry, co stanowiło dość sporą kwotę. Dało to nieco do myślenia młodemu kapitanowi, bo z dokumentów wynikało, że była niezbyt wysoko uposażoną urzędniczką. Po raz drugi zdumiał się kapitan, kiedy okazało się, że pierścionki, jakimi zamordowana przyozdobiła swoje palce, wykonane były wprawdzie ze srebra, ale oprawiono weń najprawdziwsze, bardzo kosztowne kamienie szlachetne. Ale na tym nie koniec – Czesława Antoniak pochodziła z Utraty, kapitan zaczął więc szukać jej powiązań z rodziną Osiornych. Przy okazji dowiedział się, jaki zawód nieboszczka uprawiała za młodu.
Poza tym w pokoju denatki znaleziono spory plik przyciętych równo gazet, imitujących banknoty, więc milicja miała kupę roboty ze sprawdzeniem tego tropu.
A tymczasem osadzony w areszcie młody Osiorny odbierał i wysyłał grypsy. Część milicja przejęła – tajemniczy osobnik upominał się o zwrot zagrabionej kasetki, grożąc wyrządzeniem krzywdy jego siostrze. Osiorny wypierał się, twierdził że żadnej kasetki nie widział na oczy.
Śledztwo zaczęło się komplikować. Wprawdzie nie było nadmiaru podejrzanych, ale też ciężko było znaleźć jakiś punkt zahaczenia. Osiornym udało się nawet zamieszać w głowie wytrawnemu wywiadowcy milicyjnemu, niejakiemu Homo, owczarkowi kaukaskiemu, znakomitemu tropicielowi. Otóż wywiadowca ten, dowieziony na Utratę do domu Osiornych, wpadł w sidła pięknej Azy, nieokreślonej wprawdzie rasy, ale za to najwyraźniej znającej sposób, w jaki z inteligentnego psa można zrobić totalnego barana.
Przełom w śledztwie nastąpił, kiedy dziadek Osiorny nagle zachorował. Wezwano nawet księdza z sakramentami, bo staruszek najwyraźniej zabierał się do przeprowadzki na tamten świat. Aparat władzy, okazało się, miał jednak jakieś ludzkie uczucia, bo udzielił kochającemu wnukowi przepustki, by mógł pożegnać ukochanego dziadka. Przy okazji wnuk pobrał od umierającego dziadka gryps. Kapitan Czarnota miał okazję się przekonać, że cała rodzina Osiornych, łącznie z suką Azą, to wyjątkowo utalentowani aktorzy, mogący skołować każdego swoją przekonującą grą. Na szczęście nie jego. Odebrał gryps, dowiedział się o groźbie porwania wnuczki Osiornego i postanowił działać. W tym celu musiał się skontaktować z dziadkiem, ale nie jako milicjant, tylko jako przyjaciel spieszący z pomocą. W tym celu musiał mieć coś w rodzaju listów uwierzytelniających od młodego Osiornego. Wprawdzie z oporami, ale jednak młodzieniec zgodził się przyjąć pomoc i zarekomendować kapitana Czarnotę dziadkowi. List uwierzytelniający miał przedziwny kształt – pasemko włosów z powiązanymi misternie węzełkami. Ponoć takich właśnie haseł używano w kręgach złodziejskich jeszcze przed wojną.
Oczywiście cała sprawa zakończyła się pomyślnie i winni zostali osadzeni w areszcie, choć niekoniecznie było to zasługą wyłącznie milicji. Przede wszystkim pomyślne zakończenie zawdzięczamy przewrotności dziadka Osiornego, który nie zawahał się przed żadnymi sposobami, by ratować swoje wnuki – i przed więzieniem, i przed groźbami bandytów.
Opowiadanie jest zabawne, czyta się je z prawdziwą przyjemnością. Autorka pokazała nam kilka charakterystycznych obrazków z epoki Peerelu: pracę typowych dla owych czasów zakładów produkcyjnych, wraz z częstymi wówczas aferami ekonomicznymi, specyficzną obyczajowość niektórych sfer, ze szczególnym uwzględnieniem tzw. „prywatnej inicjatywy”, mechanizmy działania rynku usług erotycznych, a przede wszystkim rodzinę złodziejską z tradycjami i specyficznym kodeksem honorowym.
Zdaje się, że wszystkie te obrazki odeszły już w przeszłość.