- Autor: Ulman Anatol
- Tytuł: Mord w ekspresie „Gryf”
- Wydawnictwo: Horyzont
- Seria: Z pistoletem
- Rok wydania: 1994
- Nakład: nieznany
- Recenzent: Anna Lewandowska
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Zadymka i gorące żelazko ze zwilżaczem
Zawsze mi się wydawało, że w moich recenzjach za mało jest cytatów, tym razem postanowiłam więc ten błąd naprawić. Zasiadając do lektury książki Anatola Ulmana „Mord w ekspresie «Gryf»” przygotowałam sobie kajecik i długopis, żeby wynotować co barwniejsze kawałki. Pamiętałam tego autora z wcześniejszej lektury „Ewy” nr 142 pt. „Polujący z brzytwą”, nad którą płakałam ze śmiechu, byłam więc przygotowana na dobrą zabawę.
I nie zawiodłam się, tyle tylko, że szybko poniechałam zapisywania cytatów, bo musiałabym przepisać bez mała pół książki (nie jest ona obszerna, zaledwie 100 stron, ale Prezes na pewno nie zgodzi się na 50-stronicową recenzję). Ograniczyłam się więc tylko do wydłubania najśmieszniejszych, moim zdaniem, cytatów.
Ale najpierw może kilka słów o autorze. Anatol Ulman urodził się w 1931 roku w Nancy we Francji. Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od 1955 roku mieszkał w Koszalinie, obecnie w Słupsku. Był redaktorem tygodnika „Pobrzeże”, pracownikiem naukowym Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Słupsku, współpracownikiem dwutygodnika „Sycyna”. Debiutował na łamach „Szpilek” w 1976 roku. Wydał kilka powieści, w których w satyrycznej i groteskowej formie nawiązuje do klasycznych mitów kultury oraz rozmaitych wątków literatury współczesnej. W swoim dorobku ma też kilka sztuk teatralnych, a także dwie parodie kryminałów – „Polujący z brzytwą” i „Mord w ekspresie «Gryf»”, które nas, członków Klubu „MOrd”, oczywiście najbardziej interesują.
Akcja „Mordu w ekspresie «Gryf»” toczy się w pociągu, pędzącym zimową nocą gdzieś po tonącej w zadymce trasie między Trójmiastem a Słupskiem. Jak to zwykle w nocnym pociągu bywa, większość pasażerów drzemie, niektórzy śpią, a jeden z pasażerów zapadł nawet w sen wieczny. Pomógł mu w tym jakiś złoczyńca, wbijając prosto w serce nóż (jak się później okazało, był to nóż tokarski, bardzo ostry, służący do obróbki drewna, a należący do kompletu, który został skradziony jednemu z pasażerów).
Ponieważ w pociągu znajdowała się dwójka detektywów (właścicieli dwóch konkurencyjnych agencji detektywistycznych): Alan Ronin i panna Elenka, jasne jest, że śledztwo rozpoczęło się natychmiast. Przede wszystkim wyłowiono z kieszeni zabitego dowód osobisty wraz z odcinkiem renty, po którego obejrzeniu panna Elenka powiedziała: „Dziewięćdziesiąt sześć tysięcy miesięcznego wsparcia za całożyciową pracę! Prawdopodobnie ktoś go zabił z litości. Starzec z takim dochodem nie miał żadnych szans na dalsze istnienie!”
Detektywi postanawiają najpierw zawiadomić o nieszczęściu konduktorkę, a następnie dokonać spisu pasażerów z uwzględnieniem miejsc, jakie zajmowali w czasie popełnienia przestępstwa. Konduktorka jednak przepadła w niewytłumaczalny sposób, a współpasażerowie byli dość niechętnie nastawieni do samozwańczych przedstawicieli sprawiedliwości. Jeden z nich zwrócił się do tłuściutkiej panny Elenki:
„- Stara dziwka!
– Niestety – zaprzeczyła grubaska. – Ani jedno, ani drugie stwierdzenie nie jest prawdziwe”.
Mimo trudności śledztwo posuwa się naprzód. Do dzielnej ekipy przyłącza się anarchista Roman Pieczyng („… był człowiekiem wykształconym: sześć lat na drugim roku budownictwa!”), a także lekarka o dźwięcznym nazwisku Liliana Weneda. W ogóle nazwiska w tej książce są dosyć zabawne, np. Maria Estońska, Zyta Stodoran, Witalis Lutyk, Henryk Łużyczanin, Jerzy Czechosłowacki, Wojciech Rura czy Aurelia Tartar (de domo Czasznica).
Kiedy spisywanie pasażerów ma się ku końcowi, ekipa śledcza trafia na kolejne zwłoki. Teraz już naprawdę nie ma żartów. Jakiś szaleniec gotów jest wymordować wszystkich pasażerów! Tym razem ofiarą jest kobieta – młoda i piękna. Ekipa śledcza postanawia dotrzeć do maszynisty, który ma łączność radiową z najbliższą stacją i będzie mógł wezwać na pomoc policję.
Oczywiście nie będę zdradzać dalszego ciągu śledztwa. Zresztą nie ono wydaje się tu najważniejsze – autor najwyraźniej lubuje się głównie w przedstawianiu kolejnych postaci dramatu, które są coraz barwniejsze i coraz bardziej śmieszne. Na przykład uparcie milczący jeden z pasażerów, który zaczyna nagle opowiadać historyjkę, prawdopodobnie mającą wszystkich przekonać, że sferze pozbawiania bliźnich życia ludzka fantazja jest nieograniczona:
„- U nas w Stargardzie jedna zabiła faceta elektrycznym żelazkiem (…) Rzuciła, bo akurat prasowała gorącym. I pierdyknęła męża w czoło. Trup na miejscu!
– Nie dość, że zabiła faceta, to jeszcze go poparzyła chyba? – spytał się Pieczyng. – Żelazko było przecież gorące? Chyba że posiadało zwilżacz?”
Przyznam szczerze, że po przeczytaniu tego kawałka zwilżacz przy prasowaniu nie byłby mi potrzebny. Płakałam ze śmiechu jak bóbr.