- Autor: Ulman Anatol
- Tytuł: Mord w ekspresie „Gryf”
- Wydawnictwo: Horyzont
- Seria: Z pistoletem
- Rok wydania: 1994
- Nakład: nieznany
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
Maria Estońska, Jerzy Czechosłowacki, Maciej Szwedowski, Paweł Duński i inni
Wiesław Myśliwski, nasz literacki gigant, uważa że pierwsze zdanie buduje powieść. Zapewne wiedział o tym również Anatol Ulman, pisząc „Mord w ekspresie Gryf”. Kryminał ten bowiem zaczyna się od zdania: „Nie wyglądał jak śpiący. Wyglądał jak zabity”.
Zwróćmy uwagę, że zdanie to, po za tym, że niesie morderczą treść, zgodnie zresztą z modnym tytułem, jest przede wszystkim przewrotne, bo skoro wyglądał jak zabity, to może wcale nie był zabity. Oczywiście za chwilę przekonamy się, że jednak był zabity – ten zabawny, niski staruszek z brzuszkiem. Od czegoś w końcu trzeba zacząć. A zawsze warto od czegoś mocnego. Dalej jednak nic już nie wydaje się oczywiste. No, poza trupem i faktem, że akcja rozpoczyna się o godzinie 6.14 rano, gdyż tytuły rozdziałów, to zawsze godzina i minuta. Akcje całej powieści Anatola Ulmana rozgrywa się niemal w czasie rzeczywistym, gdyż kończy się o godzinie 9.16, a zatem trwa dokładnie 3 godziny i dwie minuty. Tu oczywiście nasuwają się ewentualne związki z tragedią antyczną i jednością miejsca, czasu i akcji. Wszystkie wydarzenia mają miejsce w tytułowym ekspresie „Gryf”, który wyruszył z Gdyni i zmierza do Słupska, nie zatrzymując się na żadnej stacji po drodze. Cóż może wydarzyć się w tym czasie? Śledztwo podejmuje dwoje dziwnych podróżnych – niejaki Ronin oraz pani Elenka, współpasażerowie z przedziału denata. Zaraz zostaje także obudzona niejaka Liliana Weneda (czyżby duch Słowackiego zawładnął pociągiem?), specjalistka chorób serca. Stopniowo poznajemy tez kolejnych podróżnych Iwonę Obotrynowicz – „kobietę o twarzy tak brzydkiej, jak otoczenie dworca kolejowego w Słupsku”. Jest także agresywny młodzieniec, niejaki Roman Pieczyng. Ustalenie narzędzia zbrodni nie stanowi problemu – otóż był nóż do toczenia drewna, czyli nóż tokarski . Został on skradziony jednemu z pasażerów. No i było ich kilka, co może oznaczać, że trupów w „Gryfie” będzie więcej. To już jednak pozostawię czytelnikom do samodzielnego badana podczas lektury.
Szybko orientujemy się, że Ulman pod pozorem powieści kryminalnej tworzy tak naprawdę groteskę i daje wyrazisty, choć lakoniczny obraz polski krańcowego PRLu (te kwestie rozbiera na czynniki pierwsze w swojej recenzji Klubowicz Robert Żebrowski), choć książka została opublikowana w roku 1994. Autor bawi się w strukturą powieści kryminalnej, biorąc w nawias intrygę i traktując milicję w sposób peryferyjny. W końcu pojawiają się wprawdzie: kapitan Sklawin i sierżant Kujawiak, ale nie mają oni dla treści książki istotnego znaczenia. Ważniejsze wydają się obserwacje i spostrzeżenia społeczno-obyczajowe, jak na przykład to, ze Maria Estońska przewodziła w toalecie kolorowy telewizor produkcji łotewskiej. Uwagę śledczych-amatorów zwróci także pewien ajent, niejaki Jerzy Czechosłowacki. Z nadzieją oczekiwałem, że eskpresem „Gryf” będzie podróżował Maciej Szwedowski lub Paweł Duński – nasi znamienici Klubowicze, a może nawet obaj. Chyba jednak nie jechali pociągiem tej relacji.