- Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
- Tytuł: Bardzo dobry fachowiec
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: seria Czerwona Okładka
- Rok wydania: 1977
- Nakład: 100000
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Włoch Marsano wynajmuje Amerykanina Eddiego Rolsona, zawodowego mordercę z Chicago, do zlikwidowania Henryka Moderskiego, swojego byłego sekretarza, który ukradł pewne dokumenty, uciekł do Polski i teraz szantażuje go żądając pokaźnych wpłat na konto w banku szwajcarskim; opublikowanie tych dokumentów byłoby dla Marsana bardzo niewygodne, gdyż zaczyna karierę polityczną i zamierza zostać senatorem.
Wkrótce konkurent Marsana, signor Carboni dowiaduje się o jego planach i sam postanawia zdobyć dokumenty, by go mieć w ręku i w tym celu wysyła za Rolsonem Ninę Gobetti. Tymczasem Moderski podejrzewa, że będzie ścigany i dlatego teraz zmienia nazwisko na Robert Konecki i wynajmuje mieszkanie w Komorowie; niedługo potem namawia Pawła Skawińskiego, młodego chłopaka, który zgrał się na wyścigach do podawania się za niego.
Rolson przez Paryż przybywa do Polski i w kawiarni poznaje Monikę Rodecką, którą wkrótce znajduje martwą w jej mieszkaniu; Nina Gobetti zaś nawiązuje romans z Pawłem Skawińskim. Niedługo potem chłopak Rodeckiej zaczyna szantażować Rolsona, że napuści na niego milicję; w odpowiedzi Rolson wstrzykuje mu śmiertelną dawkę morfiny. Śledztwo w sprawie morderstw przejmuje major Downar.
Nie ukrywam, że rozczarowała mnie ta książka; szybko odniosłem wrażenie, że ZZZ próbuje tutaj zbyt wiele srok ciągnąć za jeden ogon i w efekcie wszystkie wątki prowadzone są po prostu byle jako. A może miał to być jakiś pastisz? Sęk tylko właśnie w tym, że trudno rozstrzygnąć, czy jest to książka napisana na serio czy nie – w takiej, na przykład, „Alicji nr 3” z daleka widać, że jest to zwariowana rozrywka, a tutaj? Mamy tu jeden wielki miszmasz, wszystko jest jakieś chaotyczne, postacie są kuriozalnie przerysowane, a intryga próbuje coś udawać, ale nie mogę rozszyfrować co. Eddie Rolson w niczym nie przypomina takiego turbo killera jakim niby ma być, bardziej wygląda jak redaktor Maj, a jego obezwładnienie przez małego, warszawskiego doliniarza jest dla niego czytelnym sygnałem do odejścia na emeryturę; Nina Gobetti, która odchodzi od zmysłów na myśl o tym, że jej ukochany został postrzelony, ostatecznie poprzestaje na pięknych wspomnieniach; nie wiadomo po co zostaje tu wciśnięte porwanie – o co tu tak właściwie chodzi? Błędy robią tu wszyscy: akcja Rolsona to jedna wielka partanina, kilka logicznych błędów robi sam autor, a KAW robi niezliczoną ilość literówek, a nawet błędów ortograficznych.
Ale jest kilka ciekawych, intrygujących i dość zagadkowych elementów: najbardziej rzuca się w oczy to, że Rolson, „przyzwyczajony do tętniących życiem, jaskrawo oświetlonych wielkich miast, tutaj czuł się jakiś zdegradowany, pomniejszony. To w jakiś sposób odbierało mu pewność siebie, wpływało deprymująco. Tego malkontenta wszystko drażni: mało taksówek, a jak już się trafią, to ze zniszczonymi siedzeniami i nieogolonymi kierowcami; liche obiady, rozczarowujące restauracje, pokój w przeciętnym hotelu, domy towarowe robiące prowincjonalne wrażenie czy opera wyglądająca jak bunkier; Pałac Kultury i Nauki zaś to dla niego „ogromne dziwaczne gmaszysko, zakończone niespodziewanie małą wieżyczką”. I wszędzie kolejki: do kina czy po pomarańcze – „Albo wszystkiego jest tutaj za mało, albo to kraj bardzo bogatych ludzi” – generalnie więc „Polska była dla niego terenem dziwnym, egzotycznym, pełnym niespodzianek”. Bardzo mnie to zdziwiło, bo, po pierwsze, nie napisał tego John le Carre, Alistair MacLean czy Desmond Bagley ale polski pisarz – a, po drugie, mamy rok 1975, połowa przerwanej dekady, a tutaj kolejki? prowincjonalne domy towarowe? rozczarowujące jedzenie? Czyżby ZZZ miał już wtedy odwagę napisać to, co, np. Anna Kłodzińska zauważy dopiero za kilka lat? Ale o tym, że autor, mimo wszystko, był w formie świadczą błyskotliwe opisy postaci – „Była jeszcze bardzo atrakcyjną dziewczyną, ale już zaczynała tyć. Krem sułtański, melba, torty, wyroby Hortexu…” – kilka słów, a ile treści. Ogólnie jednak myślę, że mogą się tą powieścią zainteresować tylko wielbiciele ZZZ, reszta może się zniechęcić stylistycznym miszmaszem i bylejakością wątków. A jak ktoś ma ochotę, to może sobie zobaczyć co z tą książką zrobił Krzysztof Szmagier w ostatnim odcinku serialu „07 zgłoś się” pt. „Przerwany urlop”; może ją sobie poczytać po niemiecku („Ein sehr guter Profi” z 1982 roku); może też znaleźć ją w rocznikach „Trybuny Mazowieckiej”, „Dziennika Zachodniego” i „Głosu Pomorza”; może nawet ją posłuchać jako audiobooka w tramwaju.