Salecki Jerzy Andrzej – Córka z nadmiarem temperamentu 67/2024

  • Autor: Salecki Jerzy Andrzej
  • Tytuł: Córka z nadmiarem temperamentu
  • Wydawnictwo:KAW
  • Seria: Czerwona Okladka
  • Rok wydania: 1979
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Tomasza Lady
LINK Recenzja Ewy Helleńskiej
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego 

Na jednej z warszawskich ulic zostają znalezione zwłoki poszukiwanego przez milicję cinkciarza, Mariana Morawca; wiele wskazuje na to, że w gęstej mgle został rozjechany przez nieoświetloną syrenę ale sekcja wykazuje, że śmierć spowodowało uderzenie w skroń.

Szybko okazuje się, że Morawiec handlował dolarami pod Pewexem; część nich była fałszywa i wykonana przy użyciu profesjonalnych urządzeń drukarskich. Śledztwo prowadzi młody podporucznik Adam Śliwikiewicz, a jego pracę ma nadzorować major Karol Kamieniecki, który od kilkunastu lat samotnie wychowuje córkę Agnieszkę, studentkę Akademii Sztuk Pięknych. Dochodzenie nie posuwa się naprzód, prokurator naciska („Ja, jak w każdej fabryce, mam plan przerobu, a wy mi tym Morawcem statystykę psujecie”), a na dodatek w miejscowości Olenica (gdzieś w okolicach Otwocka i Celestynowa – i chyba fikcyjna) dochodzi do spłonięcia budynku Spółdzielni Oszczędnościowo-Pożyczkowej. W zgliszczach zostają znalezione zwłoki strażnika, w pobliskich zaroślach milicja odkrywa trzy kanistry po benzynie, a dyrektor spółdzielni oświadcza, że trzy i pół miliona złotych było przechowywane w drewnianej szafie, gdyż sejf miał uszkodzony zamek. Wkrótce córka majora Kamienieckiego wyjeżdża na tydzień do Zakopanego; w tym czasie zostaje zamordowana jej przyjaciółka, Agata, ale wszystko wskazuje na to, że ofiarą miała być Agnieszka – i to właśnie ona sprawia, że śledztwo rusza z miejsca.

Kim jest Jerzy Andrzej Salecki? Gotów jestem się założyć, że milicjantem i duży znak zapytania, czy to nie on jest pierwowzorem majora Kamienieckiego – i nie chodzi o to, że narracja prowadzona jest przez majora, ale o to, że samo śledztwo pokazane jest bardzo rzetelnie i metodycznie; jest tu też, co prawda, trochę służbowego żargonu ale jest on tu chyba dla uwiarygodnienia intrygi i nie jest przytłaczający. A sama historia przedstawiona jest wiarygodnie, rzeczowo i solidnie; przede wszystkim jednak książka jest napisana płynnym językiem, akcja toczy się wartko, dialogi są życiowe, a postacie nie posługują się drętwą, milicyjną nowomową – owszem, w kontaktach służbowych posługują się zwrotami typu „towarzyszu majorze” ale poza nimi są swobodniejsi i podwyżkę albo premię potrafią nie tyle opić, co objeść.

Jest tu trochę prawdy czasu – milicjanci mają na stołówce dość kerguleny w sosie pomidorowym, a major Kamieniecki zżyma się na serial w którym „jakiś kapitan Puchacz czy Wrona, zwarty, sprężony do skoku, zawsze gotów do akcji, przybywa w samą porę, to znaczy o ustalonym z góry czasie”. Ale wszystko bije na głowę monolog porucznika, który wybrał się do Hali Gwardii na kiermasz części do maluchów: „Wchodzę do środka, tłum jak cholera. Faceci, babki, dzieci, jak na odpuście. […] Postałem ze dwie godziny i przesunąłem się pół metra. Panowie! Ten naród składa się tylko z uprzywilejowanych i jednego biednego porucznika. Najpierw był jakiś inwalida. Za nim wbiła się paniusia z dzieckiem na ręku. Później była już praktycznie druga kolejka: inwalidzi, renciści, ludzie z niemowlętami, zasłużeni, bojownicy, weterani, w ciąży, honorowi krwiodawcy – można zwariować!”. Świetne są opisy postaci: obywatelka Joanna Drobna, oszukana przez Morawca krewka przekupka z bazaru Różyckiego „wcale nie była drobna, przypominała kredens, i to gdański, rozłożysty i masywny”, a podrywacz w „Świteziance” miał „portfel gruby jak wszystkie dzieła przewodniczącego Mao”; jest trochę dylematów ojca dwudziestoletniej córki, jest trochę milicyjnego etosu, kiedy major mówi „co jest ważne w naszej pracy: w działaniu – zdecydowanie, w myśleniu – sceptycyzm”, jest też trochę patosu, trochę propagandy ale, na szczęście, w granicach rozsądku, a nawet chyba z lekkim przymrużeniem oka. Ale jest też coś mocno intrygującego: major Kamieniecki po dwóch godzinach snu łyka pastylkę psychedryny – dziś powiedzielibyśmy amfetaminy – i po dwunastu minutach jest świeżutki jak ptaszek i myśli precyzyjnie. Tak czy inaczej można bezboleśnie przełknąć tę książeczkę w dwa wieczory – krzywdy nie zrobi.