Kłodzińska Anna – Przegrana stawka 290/2024

  • Autor: Kłodzińska Anna
  • Tytuł: Przegrana stawka
  • Wydawnictwo: MON, Wielki Sen
  • Seri: Labirynt, Seria z Warszawą (tom nr 32)
  • Rok wydania: 1961
  • Nakład: 30000
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Klubowa Księgarnia
LINK Recenzja Jana Bieleckiego
LINK Recenzja Waldemara Szatanka

Powiem wprost i brutalnie: ta książka jest głupia i beznadziejna. I dziwi mnie to bardzo, bo wcześniejsze powieści Kłodzińskiej, choćby „Srebrzysta śmierć” czy „Dwa włosy blond” były może prościutkie i naiwniutkie ale nie były tak rozpaczliwie bzdurne i naiwne.

Treść jest, jak zwykle u Kłodzińskiej, precyzyjnie osadzona w ówczesnych realiach: mamy oto serię zastanawiających wypadków – najpierw taksówkarz z zielonej Warszawy traci panowanie nad kierownicą i rozbija się na drzewie; okazuje się, że został uśpiony luminalem. Wkrótce kierownik wydziału kwaterunkowego jednej z dzielnic poznaje Barbarę Seńko ze spółdzielni „Zefir”, w której wykryła malwersacje prezesa i w nagrodę sama zajęła jego stanowisko; korzystając z nieuwagi kierownika kradnie mu blankiety z przydziałami na mieszkania, którymi wkrótce ochoczo handluje w Zakopanem. Niedługo potem w dworcowej przechowalni milicja znajduje kobiece zwłoki bez głowy i rąk; według zeznań matki jest to Ewa Pilsz, miejscowa pijaczka i prostytutka, która zaginęła półtora miesiąca wcześniej i prawdopodobnie może mieć wiele wspólnego ze śmiercią taksówkarza.

I do tego momentu jest typowo po japońsku czyli jako tako; potem akcja przenosi się do Łodzi i jest już tylko gorzej. Mam wrażenie, że autorka trochę się zatraciła w swojej krytykanckiej krucjacie i w efekcie zapomniała o elementarnej logice. Najpierw widzimy karierę pani doktor Eweliny Piechockiej – karierę w stylu „Konsula”; sęk tylko w tym, że Czesław Śliwa naiwnych ludzi tylko oszukiwał, pani doktor zaś ludzi potrafi zabić lub choćby trwale okaleczyć. Ja rozumiem, że książka musiała się rozwijać ale, na chłopski rozum, kto z osób widzących karierę pani Eweliny tolerowałby taką grandę i nie przedzwoniłby gdzie trzeba? Owszem, pojawiają się postacie, które nie godzą się na taki stan rzeczy ale szybko zostają utemperowane; autorka chciała więc w ten sposób pokazać pewien proceder ale chyba trochę przesadziła.

Jedziemy dalej: kapitan Szczęsny za swoją niesubordynację powinien zostać przynajmniej ukarany naganą: najpierw daje się zrobić w konia jak dziecko rzekomemu wiceministrowi górnictwa, a potem chcąc zatrzymać kobietę wyciąga pistolet – i, co gorsza, okazuje się, że nie za bardzo umie z niego korzystać; swoją drogą, przestępcy to też ofermy, bo, co prawda, zdzielili Białego Kapitana w głowę i zabrali mu broń ale nie sprawdzili czy żyje i ewentualnie nie dobili. No i Grande Finale: złapany mózg całego przedsięwzięcia opowiada o jego szczegółach – i wynika z tego, że jest to jakiś Demon Zła nie liczący się z nikim i niczym. To teraz proszę wszystkich o to, aby wyobrazili sobie siebie samych jako takiego Księcia Mroku: czy ktoś na swoją Księżniczkę Ciemności wybrałby nieobliczalną pijaczkę i prostytutkę, którą cały czas trzeba pilnować? Która swoją arogancką butą i nonszalanckim prostactwem naprowadza milicję na własny ślad?

Powiem krótko: uważam, że to jest jedna z gorszych, jeżeli nie najgorsza książka Kłodzińskiej – chyba już wolę jak ona pisała propagandowo, a w usta bohaterów wkładała cytaty z Dzierżyńskiego albo Moczara niż tak rozpaczliwie naiwnie. Chyba jedynym elementem jako tako się broniącym jest Biały Kapitan – jak zwykle potrafi się wcielić w rozmaite role: raz jest niewidomym inżynierem z Warszawy, a raz oprychem trzęsącym Wrocławiem; to jest jednak tylko rozgrzewka – za kilka lat będzie docentem chemii, potem będzie angielskim narkomanem, a później założy gang handlarzy obrazami. Wydaje mi się więc, że tę książkę mogą przeczytać tylko doktoranci filologii polskiej piszący pracę o twórczości Anny Kłodzińskiej albo o historii polskiego kryminału milicyjnego.