Kłodzińska Anna – Przegrana stawka – Druga seta 43

  • Autor: Kłodzińska Anna
  • Tytuł: Przegrana stawka
  • Wydawnictwo: MON
  • Seri: Labirynt
  • Rok wydania: 1961
  • Nakład: 30000
  • Recenzent: Jan Bielicki
  • Broń tej serii: Druga seta

LINK Recenzja Waldemara Szatanka

Wszystkie wcielenia złej kobiety

„Przegrana stawka” Anny Kłodzińskiej to debiutancka powieść dziennikarki, która pisała wcześniej wyidealizowane biografie przodowników pracy. Pierwszym znanym dziełem literackim Anny Kłodzińskiej był „dokument zaangażowany” pt. „Ziemia srebrzy się cynkiem”.

Jest to historia wytapiania cynku od czasów, gdy pewnego alchemika finansował „chciwy młynarz”, aż po dzień, w którym robotniczy dom kultury stanął w miejscu, gdzie przed wojną padła staruszka zdzielona w głowę pałką przez sanacyjnego policjanta. O ile jednak egzemplarz reportażu z 1953 roku, który wypożyczyłem niegdyś z Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, nosił ślady czytania przez dwie osoby (dwa razy w ciągu pięćdziesięciu lat w wypożyczalni wbito stempel), o tyle książka „Przegrana stawka”, którą Klub MOrd kupił za ciężkie pieniądze, jest mocno ruszona zębem czasu. Być może winna tego stanu rzeczy jest rada zakładowa krakowskich Zakładów Wytwórczych Podzespołów Telekomunikacyjnych, której stempel widnieje na czwartej stronie. Rzut oka na okładkę pozwala przypuścić, że książeczka poddawana była konserwacji, na miarę możliwości rady zakładowej; oto obszarpana okładka podklejona jest żółtą kartką, na której widnieje napis: „Dlatego! W razie podejrzenia choroby, a szczególnie zauważenia na narządach płciowych jakichkolwiek zmian, trzeba się zaraz zgłosić do lekarza. Wczesne leczenie najszybciej przywraca zdrowie”. Prócz tego na okładce widnieją dwie mało czytelne ilustracje – jedna przedstawia twarz płci nieokreślonej w przyciemnianych okularach, druga – pościg dwóch ciemnych „Warszaw”, model M-20 (tzw. „garbuska”).
„Przegrana stawka” jest najgorszą powieścią Anny Kłodzińskiej, jaką miałem okazję czytać. Być może dopiero lata praktyki pozwoliły autorce na osiągnięcie stylu, jaki znamy z „Dzieci milionerów” czy „W pogardzie prawa”. Ponieważ, jak wieść niesie, nawróciła się i powieści o milicji ustawiła grzbietami w stronę półki, przypuszczam, że wygnała ze swojej pamięci obecny w „Przegranej stawce” wątek aborcyjny i pozytywnych (?) bohaterów utyskujących na niefachowo prowadzone „zabiegi”. Oprócz koszmarnych historii o zabijaniu dzieci, czytelnik poznaje kobietę wyłudzającą łapówki na pieczątkę skradzioną ze spółdzielni mieszkaniowej i dziennikarza, który opisuje z imienia i nazwiska obywateli zamkniętych dla kolektywnego dobra w izbie wytrzeźwień („O, jest i Ewa Pilsz. Napisz pan o niej. Taka młoda dziewczyna, ładna, zgrabna, czy to nie szkoda, że się marnuje? Naturalnie, jest i jej matka. To ona tak córkę nauczyła, stara pijanica”). Nie zabrakło również opisów Warszawy – powieść zaczyna się od tajemniczego wypadku na Placu Na Rozdrożu, którego świadkami byli między innymi pasażerowie linii 100* i konduktor. Jest też wzmianka o „mieszkaniu na Latawcu”, czyli w obrębie czworoboku ulic: Alei I Armii WP (dziś al. Szucha, tak jak przed i w czasie wojny), Polnej, Mokotowskiej i Wyzwolenia. Od kiedy Trasa Łazienkowska „z brzegiem spięła drugi brzeg”, Latawiec bardzo się zmienił, nie tylko widziany z lotu ptaka. Oczywiście, nie zabrakło opisu meliny z tyłu sklepu na Grochowie, gdzie „żaden obcy, tym bardziej glina by nie trafił, o ile go ktoś nie wprowadził”. Tam porucznik Szczęsny indaguje warszawskiego rzezimieszka „Cygana”, podając się za „Szybkiego”, bezwzględnego typa z Wrocławia. Kilkadziesiąt stron wcześniej ucharakteryzowany milicjant zatrzymuje się w zakopiańskim pensjonacie, podając się za niewidomego inżyniera. Jak widać, Szczęsny zawsze miał skłonność do aktorstwa. Nie zabrakło też rzeczowych uwag o stanie materialnym polskich studentów:

„–  Jakiś przypadkowy przechodzień, student. Jechał taksówką, zobaczył leżącego i…
– Nie bredźcie, Kowalski – powiedział oficer surowo. – Student jechał taksówką? W nocy, za podwójną taksą? Znajdźcie mi takiego studenta.
– Eee, poruczniku, zdarzają się chłopaki, co mają zamożnych ojców. Albo zarabiają w tych swoich spółdzielniach usługowych. […]
– Jak się nazywał ten… student?
– Podał, że Ireneusz Wójczyński. W szpitalu zapisali adres, ale…
– Fałszywy, nie? Jakbym zgadł.”