Kormik Anna – Kto się bał Stefana Szaleja 298/2025

  • Autor: Kormik Anna
  • Tytuł: Kto się bał Stefana Szaleja
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: seria z Srebrnym Kluczykiem
  • Rok wydania: 1973
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

LINK Recenzja Bartosza Brzózki

Kto truje przy stole

Zachodzimy w głowę, kto też mógł się bać Stefana Szaleja, skoro był on raczej spokojnym literatem, no ale ktoś się bać musiał, skoro potraktował go cyjankiem potasu wsypanym do kawy w pięknych kawiarnianych okolicznościach Kazimierza Dolnego”, a dokładnie w kawiarni „Fraszka”. I to jeszcze wszystko działo się w gronie współbiesiadników. Truciciel umyślił sobie, że wmiesza się w tłum i wtedy uderzy.
Tak właśnie można by ująć z grubsza treść książki Anny Kormik „Kto się bał Stefana Szaleja”. Autorka ta popełniła tylko dwa dzieła kryminalne, poza omawianym wydała kilka lat później „Cichą śmierć”. Pierwsza książka wyszła w Jamniku (i to jeszcze kolorowym), a ta późniejsza w Kluczyku. Anna Kormik to oczywiście pseudonim literacki za którym kryje się Irena Szymańska-Matuszewska., która na co dzień była tłumaczką i redaktorką w znanych wydawnictwach – PIW i Czytelnik. Można zatem przypuszczać ,że kryminały napisała niejako na uboczu swoich podstawowych zajęć i prawdopodobnie traktowała je jako odskocznię od pracy.
„Kto się bał Stefana Szaleja” to kryminał typowy i nietypowy zarazem. Typowy w znaczeniu wykorzystania schematu wyspy czyli zbrodni a potem śledztwa prowadzonego w zamkniętym kręgu uczestników, spośród których ktoś musi być mordercą. Zwracał na to uwagę Klubowicz Bartosz Brzózka w swojej recenzji, dostrzegając wpływy Agaty Christie. Mamy tu także nieskrywany wpływ Georgesa Simenona: „-Rozumiem. Nasiąkanie atmosferą w stylu Maigreta. Trzeba zamówić smorodinówkę (nalewka na czarnych porzeczkach – przyp, mój). Maigret zawsze do każdej sprawy wybiera jeden trunek, który pomaga mu myśleć. Nietypowość zaś polega na tym, że narratorką w znacznhych partiach jest niejaka Krystyna Jaremko, która opowiada w pamiętniku pisanym z dnia na dzień o swoim życiu – rozwodzie, synu i codzienności swej, a sprawa wyjazdu do Kazimierza i bycia świadkiem morderczych wydarzeń pojawia się nieco później, niejako zastępuje opowieść obyczajową, od której zaczęła się opowieść. Kormik bawi się kryminałem, ale wielokrotnie, mimochodem, nawiązuje do kultury wysokiej. Już samo motto wzięte z ody Horacego – pojawia parokrotnie – najpierw przed prologiem: Nie pytaj próżno, bo nikt się nie dowie, Jaki nam koniec gotują bogowie”, a potem przed drugą częścią (taki podział formalny powieści): „Cóż nam pomogą gorzkie żale, Gdy zbrodzień uchodzi kary”. Ale czy w kryminale milicyjnym zbrodzień ma prawo ujść kary? Pytanie owo retoryczne jest.
Jeżeli zaś przy kwestiach formalnych pozostajemy, to tytuł przywodzi na myśl kilka innych, gdzie występują personalia: „Sprawa Niteckiego”, „Stabilne życie Roberta K.”, „James Smith zabił człowieka”. Zaś tytuł wymawiając słyszę od razu: „Jak śmierć jest cicha” Anny Kłodzińskiej oraz „Cicha jak ostatnie tchnienie” Joe Alexa. I z tym drugim może być coś na rzeczy. Wszak Joe Alex dawał zawsze motto z klasyki i w swoich powieściach rozważał kolejne warianty wyspy. No, ale jego robota była zegarmistrzowska. Annie Kormik trochę do Alexa nieco brakuje.
Śledztwo prowadzi formalnie porucznik Stefan Kawecki z lokalnej komendy, wspierany przez sierżanta Mariana Brzeskiego. To jednak tylko pozory, bo naprawdę sprawą zajmuje się major Andrzej Bartosz, emerytowany spec z Warszawy, który przez przypadek był w pobliżu, to znaczy w gronie, gdzie otruto Szaleja. Trzeba zatem przesłuchać państwa Kolickkich, pana Smulskiego,Weronikę Szalej, Zofię Nadolską i kilka innych osób. Być może jest to powieść z kluczem i osoby znające autorkę potrafiłyby wskazać pierwowzory wyżej wymienionych. Mnie bardziej niż śledztwo interesowała bardziej atmosfera i jakieś frazy godne zapamiętania, ale częściej potykałem się o aluzje do „Rewizora” Szajny czy reprodukcji Dufytego, a zatem sprawy zbyt zaawansowane dla mojego prostego umysłu. Aż wreszcie trafiłem na zdanie: 'Próbowała słuchać radia, zachwycać się widokiem z okna, czytać „Człowieka bez właściwości” na zmianę z kryminałem Partyka Quentina”. Niestety tytułu nie znamy, ale musiało to być coś wydanego u nas przed rokiem 1973. A zatem może „Fatalna kobieta”, opublikowana u nas po raz pierwszy w roku 1959, a w 1972 przeniesiona na telewizyjny ekran w formie Kobry? Tu warto wspomnieć, że liczne kryminały Quentina recenzował Klubowicz Mariusz Młyński. Mamy kilka warszawskich plenerów i wzmkianki o „Wilanowskiej” oraz „Świteziance” oraz taki obrazek: „Dziwnie nieoswojona cisza w mieszkaniu. Poprzednie było na Marszałkowskiej i Henryk co rano wściekłym gestem zaktywał głowę poduszką, kiedy przez otwarte okna zaczynał wdzierać się do pokoju hałas śródmiejskiego świtu”. U mnie jest odrowtnie. Jak mieszkałem na Jana Pawła z oknem na podwórko, to cisza wypełniała kawalarkę. Natomiast obecnie, na Anielewicza, dochodzi hałas z ulicy, mimo że to druga linia zabudowy, ale po latach osbieram go bardziej jako szum morza i wolę od dźwięków dobiegających z klatki schodowej. A powieść polecam badziej jako dzieło obyczajowe niż kryminał, choć od rutynowych milicyjniaków niewątpliwie odbiega na plus.