-
- Autor: Kisielewski Władysław
- Tytuł: Batalion śmiałych
- Wydawnictwo: Wydawnictwo Lubelskie
- Rok wydania: 1966
- Nakład: 20257
- Recenzent: Robert Żebrowski
„Wojna bunkrów” tocząca się na Dzikich Polach, gdzie nikt nie wiedział, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem
Władysław Kisielewski (1907-1977) był autorem książek przede wszystkim o tematyce drugowojennej. Jego opowiadania pojawiły się też w serii „Złota Podkowa”, w antologiach: „Kapitan Stevenson popełnia samobójstwo” – tytułowe oraz w „Biały jacht” – „Ulica”. Opowiadań tych nie czytałem. Recenzowana pozycja liczy 169 stron, a jej cena okładkowa to 12 zł.
Akcja toczy się w Bieszczadach, w okresie od roku 1944 do najpóźniej roku 1965, kiedy to rozformowano Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Książka ma ciekawą kompozycję. Główny wątek dotyczy pościgu za grupą dywersyjną posługującą się kryptonimem „A-X-7”, która w Bieszczady została przerzucona helikopterami [to dla mnie zupełna nowość i zaskoczenie; jakie to były helikoptery? skąd miałyby lecieć?!, przecież takie śmigłowce jak np. amerykańskie Bell 204/205 – znane z wojny w Wietnamie jako UH-1 „Huey” Iroquois – miały maksymalny zasięg 512 km, czyli zakładając też drogę powrotną musiały startować z lądowiska odległego maksymalnie 256 km od celu, a każdy punkt w takiej odległości od Bieszczad, niezależnie od kierunku, który się obierze, zawsze znalazłaby się na terenie któregoś z państw tzw. demokracji ludowej, a nie wrogiego „Zachodu”!]. Grupa ta miała się połączyć z miejscową bandą szpiegowsko-dywersyjną. Działania pościgowe prowadził oddział KBW z Hyżnego (we wstępie jest informacja, że to fikcyjna nazwa), którym dowodził major Szeliski, a wraz z nim kapitan Kowalski i porucznik Grodzicki. Głównym ścigającym był st. szer. Zdunik – świetny żołnierz, choć nie do końca zdyscyplinowany.
Kiedy pościg trwał kadra oficerska KBW – wraz z oficerami WOP – zebrała się przy jednym stołem i wówczas pojawiło się kilka wątków pobocznych, choć de facto ważniejszych od głównego, będących wspomnieniami z walk prowadzonych w Bieszczadach przeciwko OUN (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów) i UPA (banderowska frakcja OUN). Każdy z oficerów opowiedział swoja historię. Mamy wśród nich m.in. opowieści o walkach w roku 1944 w rejonie Sanoka oraz o krwawej bitwie w okolicach Kalwarii [Pacławskiej] z roku 1946, gdzie oddział UPA liczący około 1500 osób ścigany był przez 300-osobowe zgrupowanie WP, KBW, MO i UB [jeśli chodzi o nasze formacje mundurowe, to poza tymi tu wymienionymi oraz WOP, wspomniane było też, ale w innym miejscu, ORMO]. Najważniejsza z opowieści dotyczyła kabewuskiej „ Brygady śmierci” (z Grupy Operacyjnej „Lubaczów”), dowodzonej przez majora Michalskiego, w której jego zastępcą był porucznik Zdrojewski, a w kadrze oficerskiej znajdował się porucznik Biesiada dowodzący grupą MO pod Kalwarią. Jej członkowie rekrutowali się z dawnych partyzantów, którzy doskonale znali teren, na którym mieli działać. Zadaniem brygady była likwidacja grupy „Prowidnika Zakierzońskiego Kraju” dowodzonej przez „Stiaha”, którego bunkier sztabowy znajdował się w Lasach Monasterskich w okolicach Lubaczowa.
Po zakończeniu wszystkich tych opowieści, autor szybko, zbyt szybko, zakończył też główny wątek. Jeden z elementów w zakończeniu, o charakterze nazwijmy go interpersonalnym, ma odcień balladowo-romantyczny. Muszę przyznać, że książka ta jest dość ciekawa, szczególnie dzięki właśnie tym wątkom pobocznym, choć do wyżyn literatury dotyczącej walk w Bieszczadach jest jej daleko. Najciekawsza rzecz, o której się z niej dowiedziałem, to w jaki sposób można było sobie zagwarantować, by wystawiony na wartę żołnierz nie zasnął. Otóż umieszczało się go na drzewie i kazało siedzieć na gałęzi. Taki wartownik „nie śpi i czuwa, bo boi się spaść z drzewa”.