- Autor: Frołow Piotr
- Tytuł: Strach jest moim sojusznikiem
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: Czerwona Okładka
- Rok wydania:1987
- Nakład: 10350
- Recenzent: Mariusz Młyński
„Strach jest moim sojusznikiem” – pod tym tytułem, o którym sądzę, że wydaje się być parafrazą tytułu „Kłopoty to moja specjalność” kryje się kolejny dowód na to, co już pisałem nie raz: w Polsce u schyłku PRL-u nie pisano dobrych kryminałów. W tej książce mamy jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem i przyznam się bez bicia, że w pewnym momencie przestałem rozumieć co autor miał na myśli.
A tenże autor to kolejna literacka enigma – ma na koncie trzy książki o tematyce morskiej oraz ten jeden, nieszczęsny kryminał. Mamy oto głównego bohatera o którym zbyt wiele nie wiemy; sam o sobie mówi: „w Polsce uchodziłem za specjalistę od tak zwanych trudnych zajęć”; teraz przebywa w Londynie, nie ma za co wrócić do kraju i łapie się różnych rzeczy. Udaje mu się otrzymać pracę w pewnej agencji, której szef wysyła go do Grecji – ma tam zrobić materiał o najemnikach („Wiem, że ci ludzie plączą się tutaj i kupują broń. To, iż Ateny są obecnie jednym z głównych punktów handlu bronią jest tajemnicą poliszynela”). Obiektem jego zainteresowania mają być „najemni awanturnicy bez określonej narodowości, paru dyplomatów i jeden cesarz”; ma zostać „po trosze szantażystą, kombinatorem, wścibskim reporterem i wręcz oszustem”. Wkrótce po przybyciu do Grecji udaje mu się sfotografować Togo-Kleina, mordercę do wynajęcia, który odwiedza Antonisa Papadanisa, ateńskiego handlarza bronią; staje się to przyczyną jego kłopotów.
No i dalej już mamy jeden wielki kocioł w którym jest wszystko i mam wrażenie, że autor chyba sam za bardzo nie wiedział w którą stronę chciałby pójść. Bohater jest połączeniem Supermana z Jamesem Bondem, którego nie można zastrzelić nawet z broni maszynowej; wszystko zaś napisane jest językiem będącym pomieszaniem kpiarskiego stylu Raymonda Chandlera z sarkazmem Alistaira MacLeana. A może to miało być takie szyderstwo? Owszem, jest kilka scen ocierających się o groteskę; myślę jednak, że bardziej chodziło o odbębnienie pańszczyzny i pójście do kasy KAW-u – i mam takie brutalne wrażenie, że polskie kryminały z końca lat 80. do tego się głównie sprowadzały.