- Autor: Bidrza Wincenty
- Tytuł: Karkołomna hipoteza
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Z jamnikiem
- Rok wydania: 1990
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Marzeny Pustułki
Wincenty Bidrza – od samego początku to mi wyglądało na pseudonim. I długo nie musiałem szukać: Bogdan Drzażdżyński – oto prawdziwe personalia tego autora, który napisał w 1988 roku „Karkołomną hipotezę”, wydał ją w 1990 roku, a potem za namową dzieci zmienił pseudonim na Ireneusz Bedwin.
Nie oszukujmy się jednak – wspomniana książka dołącza do grona typowych polskich kryminałów schyłkowego PRL-u czyli jest po prostu byle jaka. Na początku autor przemyca do powieści jedną ze swoich pasji: otóż informacja o śmierci Władysława Bilskiego, dyrektora Instytutu Elektroniki Doświadczalnej w Warszawie dopada jego przyjaciela, kapitana Karola Dańskiego podczas urlopowego łowienia ryb. Kapitan bez wahania przejmuje tę sprawę, gdyż nie wierzy, że przyjaciel popełnił samobójstwo; twierdzi on, że cyjanek potasu został podany Bilskiemu w spreparowanych tabletkach nasennych. Niespodziewanie okazuje się, że dzień przed śmiercią Bilskiego napadnięto i uderzono w głowę metalową rurką niejakiego Walczaka, który dwa tygodnie wcześniej został zatrzymany za śmiertelne potrącenie młodego mężczyzny i ucieczkę z miejsca wypadku; alibi dał mu Bilski, który razem z nim wracał z konferencji z Łodzi. Głównym podejrzanym w obydwu sprawach staje się ojciec potrąconego mężczyzny, aptekarz Bogusiński ale Dański uważa, że oskarżenie aptekarza ma na celu odwrócenie uwagi od rzeczywistego przestępcy; sądzi jednak, że „cała ta zresztą karkołomna hipoteza najeżona była mnóstwem pytań i wątpliwości”.
Autor na pewno miał dobre chęci ale widać tu pewną literacką nieporadność: niby mamy tu jakieś mylne tropy ale od początku są one dość czytelne; niby mamy kapitana Dańskiego, który cztery lata studiował psychologię ale widzimy, że jakoś mu się ta wiedza przy przesłuchaniach nie przydaje; niby mamy milicjantów rozmawiających ze sobą dość swobodnie ale tak właściwie to nie wiadomo, jak układają się relacje między nimi. I niby mamy rok 1990, w stopce redakcyjnej symbolu cenzora już nie widzimy ale ma się wrażenie, że książka jest spóźniona o jakieś kilkanaście lat – tematyka szpiegostwa przemysłowego u schyłku PRL-u była już doszczętnie wypalona. Co więc z tej książki wynika? Wydaje mi się, że nic; myślę więc, że świat się nie skończy, jeśli się jej nie przeczyta. I jest to w pewnym sensie książka symboliczna – jest to ostatnia nowość w serii „Jamnik”, i to nie tylko polska ale ostatnia w ogóle; po niej wydano trzy wznowienia i dwie powieści napisane jeszcze w latach 70., a potem „Jamnika” dwukrotnie wskrzeszano.