Ziemski Krystyn – Ogniwa zbrodni 509/2023

  • Autor: Ziemski Krystyn
  • Tytuł: Ogniwa zbrodni
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1975
  • Nakład: 120000
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Moniki Wilczarskiej 

Inżynier Karol Lityński zostaje nominowany na głównego konsultanta do spraw inwestycji prowadzonych w kooperacji ze szwedzką firmą „Vipro” i w związku z tym otrzymuje propozycję wyjazdu na konferencję do Malmö, by zapoznał się z tajnikami tej licencji i ostatecznie rozstrzygnął o jej przydatności.

Po powrocie do domu Lityński stwierdza, że jego córka została porwana; porywacze jeszcze tego samego dnia nawiązują z nim kontakt, żądają pięćset tysięcy złotych okupu i przekazują dalsze instrukcje. Przyjaciel Lityńskiego, adwokat Bolesław Kwaśniewski, sugeruje mu, by skontaktował się z kapitanem Andrzejem Korczem („To dobry fachman i mądry człowiek”); porywacze jednak orientują się, że inżynier poinformował o porwaniu milicję i przerywają łączność. Tymczasem w dużym fiacie, który w okolicach Żuromina roztrzaskał się na drzewie, znalezione zostają zwłoki Arnolda Glora, przedstawiciela firmy „Vipro” na Polskę; sprawę przejmuje major Jerzy Bieżan z kontrwywiadu, gdyż część inwestycji firmy jest traktowana jako obiekt specjalnie chroniony. Na miejscu okazuje się, że Glor ma w głowie kulę wystrzeloną z długopisu-pistoletu znalezionego pod przednim siedzeniem samochodu; eksperci nie potrafią jednak jednoznacznie powiedzieć czy przyczyną śmierci był strzał czy obrażenia odniesione w wypadku. Wkrótce okazuje się, że inżynier Lityński przebadał wcześniej rynek i stwierdził w sprawozdaniu, że „od strony nowoczesności rozwiązań parę innych firm bije „Vipro” na głowę”; wskazał też inne, korzystniejsze rozwiązania. Niespodziewanie drogi majora Bieżana i kapitana Korcza zbiegają się i od tej pory obaj prowadzą śledztwo; najpierw udają się do warmińskiej miejscowości Widły do pensjonatu „Jutrzenka” w pobliżu którego powstaje jakaś wojskowa budowa.

Przyznam się, że wciągnęła mnie ta książka niczym lotne piaski i przeczytałem ją niemalże ciurkiem; prawie wszystko jest tu na naprawdę dobrym poziomie. Powieść jest bardzo dynamiczna, poszczególne sceny wyglądają jak film kręcony z ręki, co powoduje, że akcja jest żywa, zwłaszcza w początkowej fazie, kiedy milicja próbuje namierzyć porywaczy. Autorski duet ukrywający się jako Krystyn Ziemski złamał tu kilka żelaznych zasad kryminału: przede wszystkim nikt nie pozostawia złudzeń, że porwana córka Lityńskiego żyje; poza tym czarny charakter pojawia się tu dość późno, a autorzy bardzo umiejętnie podsuwają nam fałszywe tropy. Mamy też kilka spostrzeżeń, zaskakujących jak na 1975 rok: „kobiety z siatkami w rękach znikają we wnętrzach sklepów, zajmują miejsca w pęczniejących wciąż kolejkach” – takie zdanie w szczycie propagandy sukcesu? Jest też mądrość „branżowa”, osobiście bardzo mi bliska: starszy sierżant „jest zdumiony, ale nie okazuje tego. Dziesięć lat pracy w milicji wystarczy, by człowiek przestał się dziwić czemukolwiek” – a mi nie wystarczyły dwadzieścia trzy lata w trochę innym mundurze… Ale żeby nie było za słodko, to personalia głównego czarnego bohatera rozczarowują: jest to członek organizacji generała Gehlena, syn niemieckich osadników z Bydgoszczy i były agent Abwehry – jest jednak pewien znaczący szczegół, który sprawił, że na te niemieckie, niemalże wymuszone wtrącenia spojrzałem z trochę innej perspektywy.

Otóż mamy scenę w której major Bieżan siedzi samotnie w swojej kawalerce i z okazji 45. urodzin dokonuje analizy swojego życia; analizy, trzeba przyznać, bardzo uczciwej, mądrej i pokazującej jego priorytety, choć trochę patetycznej. I w pewnym momencie „ręka sięga po leżący na stoliku tomik wierszy z lat okupacji”, a tam mamy „strofy znane niemal na pamięć pokoleniu, do którego należy” – swoją drogą: „pokoleniu dłużników” – i razem z majorem czytamy „Testament poległych” Ryszarda Kiersnowskiego. Lekko mi opadła szczęka – twórczość tego poety nie była publikowana w PRL, a jego nazwisko objęte było cenzorskim zakazem; już po wydaniu „Ogniw zbrodni” został odznaczony przez władze RP na uchodźstwie Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, a wkrótce podpisał list pisarzy polskich na obczyźnie przeciwko zmianom w Konstytucji PRL dotyczącym kierowniczej roli PZPR i wieczystego sojuszu z ZSRR. „Testament poległych” znalazłem w miesięczniku „Opinia krakowska”, piśmie uczestników ROPCiO z 1978 roku, który z kolei znalazłem w internetowym archiwum KPN w dziale „czytelnia bibuły” – i chyba tylko tam mógł się wtedy ukazać. Jak więc do tego doszło, że twórczość Krystyna Ziemskiego z hukiem nie skończyła się na tym tytule i trwała jeszcze w najlepsze piętnaście lat? Czyżby autorzy „poszli na żywioł” licząc na to, że cenzor B-55 widząc patetyczną treść wiersza nie zwróci uwagi na jego autora? Takie jest moje przypuszczenie i jeśli jest prawdziwe, to stawia w całkiem innym świetle antyniemieckie dygresje nie tylko w tej książce ale i w całej twórczości autorów – może były one umieszczane w myśl zasady: Panu Bogu świeczkę, a „Labiryntowi” ogarek? Myślę, że mógłby to być temat jakiejś analizy: na ile autentyczne były takie wtrącenia u PRL-owskich pisarzy, a na ile były oddaniem cesarzowi co cesarskie? Temat intrygujący ale rzetelnie wypowiedzieć się mogliby chyba tylko konkretni autorzy – ale czy sami byliby w tej kwestii autentyczni?