Ross MacDonald – Pasiasty karawan 544/2023

  • Autor: Ross MacDonald
  • Tytuł: Pasiasty karawan
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Seria: Lew Archer (tom 10)
  • Rok wydania: 1974
  • Nakład: 100000
  • Przekład: Jadwiga Olędzka
  • Recenzent: Mariusz Młyński

Lew Archer zostaje zatrudniony przez emerytowanego pułkownika Marka Blackwella, który chce, by detektyw dostarczył mu dowodów na to, że Burke Damis to „jeden z oszustów, którzy robią karierę żeniąc się z głupimi kobietami” – tą „głupią kobietą” jest jego córka, Harriet. Archer nie jest przekonany do tej pracy, gdyż uważa, że Harriet po prostu chce uwolnić się spod opieki ojca, ponieważ „ma dwadzieścia cztery lata, a ojciec traktuje ją jakby miała cztery”.

W miarę postępowania śledztwa zmienia jednak zdanie, gdy okazuje się, że Damis jest podejrzany o zabójstwo swojej żony i pod przybranym nazwiskiem przebywał w Meksyku; pojawia się nawet podejrzenie, że chce ożenić się z Harriet, by stać się spadkobiercą majątku pułkownika. Kluczowe dla całej sprawy okazują się zwłoki
zaginionego dwa miesiące wcześniej Ralfa Simpsona i znaleziony przy nim szpikulec, którym został zabity – właśnie z dokumentami Simpsona Damis podróżował do Meksyku. Śledztwo Archera przynosi zaskakujące rozstrzygnięcie, a istotny dla tej historii jest płaszcz pułkownika wyrzucony do oceanu i znaleziony przez młodych surferów podróżujących karawanem pomalowanym w czarno-białe paski.

„Pasiasty karawan”, pierwsza książka Rossa MacDonalda wydana w Polsce, to solidna, rzemieślnicza robota, niczym nie zaskakująca, ale też i nie rozczarowująca – ot, taki typowy „Archer”. Akcja trochę się ślimaczy, ale urok czarnego kryminału polega właśnie na tym, że najwięcej w nim się dzieje wtedy, kiedy pozornie nic wielkiego się nie dzieje. Oczywiście nie może obyć się bez dylematów detektywa („Sprawa wymykała mi się z rąk, a w moim zawodzie taka sytuacja przypomina romans, którego człowiek nie umie zerwać, choć rani mu serce”), bez małego zniechęcenia („Moja żona nie lubiła mojego zawodu, w tej chwili i ja za nim nie przepadam”) i bez barwnych oraz wyrazistych opisów postaci. Jest też ciekawe spostrzeżenie damsko-męskie: „Gdy mężczyzna się starzeje, a wie, co jest dla niego dobre, podobają mu się kobiety tracące już także młodość. Cały kłopot w tym, że większość z nich to mężatki”, ale jest też intrygujący opis krzyczącego Blackwella: „Sprawiał wrażenie, jakby owładnął nim jakiś wrzaskliwy demon, może udręczony duch starszego sierżanta”. Panie MacDonald, co pan masz do starszych sierżantów?

Książkę przeczytałem niedawno po raz kolejny po trzynastu latach – a wiem to stąd, że fakt przeczytania książki odnotowuję ołówkiem pod stopką redakcyjną. Powieść czytało mi się tak samo dobrze, jak wtedy, nie zestarzała się aż tak bardzo; tym razem towarzyszył mi oryginał znaleziony w czeluściach internetu – polecam, to jest świetna zabawa, można też sprawdzić własną znajomość angielszczyzny.