- Autor: Josephine Tey
- Tytuł: Córka czasu
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria z Jamnikiem
- Rok wydania: 1974
- Nakład: 80290
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Roberta Żebrowskiego
Inspektor Alan Grant ze Scotland Yardu trafia do szpitala po tym, gdy ścigając przestępcę wpadł do studzienki kanalizacyjnej. Grant znany jest z tego, że pasjonują go ludzkie twarze – instynktownie i niemal podświadomie potrafi scharakteryzować na ich podstawie poszczególnych ludzi. Jego przyjaciółka, aktorka Marta Hallard, znając pasję inspektora przynosi mu zestaw zdjęć mówiąc: „A co byś powiedział na zupełnie teoretyczne śledztwo?
Szukać rozwiązania jakiejś niewyjaśnionej zagadki?” – wśród nich znajduje się portret Ryszarda III, który w zbiorowej świadomości i podręcznikach do historii istnieje jako „potwór z dziecinnych opowiastek, zabójca dziatek, symbol podłości i okrucieństwa”. Za taki wizerunek odpowiada rzekomy fakt zamordowania dwóch swoich bratanków – jego służący, James Tyrrel, udusił poduszkami „książęta w Tower” czyli dwunastoletniego Edwarda V oraz dziewięcioletniego Ryszarda, księcia Yorku. Grant zagłębia się w książki oraz podręczniki i odkrywa, że w „Historii Ryszarda III” Thomasa More’a, stanowiącej niemalże kanon wiedzy o nim, wszystko jest powtarzaniem cudzych relacji; wraz z Amerykaninem Brentem Carradinem, młodym pracownikiem British Museum, postanawia dokonać swoistej rehabilitacji króla.
W rozmaitych rankingach na najlepsze thrillery „Córka czasu” zajmuje bardzo wysokie miejsca; na ostatniej takiej liście sporządzonej w 2023 roku przez tygodnik „Time” i ułożonej chronologicznie znajduje się tam obok „Zbrodni i kary”, „Psa Baskerville’ów”, „Długiego pożegnania”, „Lśnienia” czy „Milczenia owiec” – ale też i obok książki „Prowadź swój pług przez kości umarłych” Olgi Tokarczuk. Nie miałem nigdy większego zaufania do takich zestawień – we wspomnianym zastosowano zasadę jeden autor – jedna książka i w efekcie mamy tam po jednej pozycji Chandlera, Conan Doyle’a, Agaty Christie czy Patricii Highsmith ale też i mnóstwo powieści współczesnych: z ostatnich 35 lat są tam aż 63 tytuły. Czy „Córka czasu” zasługuje na miejsce na takiej liście? Na pewno jest to książka intrygująca i zachęcająca do wyrobienia sobie własnego zdania na temat jej treści ale, nie oszukujmy się, dla polskiego czytelnika jest chyba średnio ciekawa – królewskie intrygi angielskiego dworu w końcu XV wieku dla samych Brytyjczyków są dziś pewnie mało porywające, a co dopiero dla Polaków; zresztą sami bohaterowie tej powieści często podkreślają, że ich wiedza historyczna opiera się na podręcznikach i na nich się kończy. Sam inspektor Grant jest bardzo krytyczny wobec tej podręcznikowej wiedzy; z jednej strony podkreśla, że „historia nadaje wszystkiemu właściwą perspektywę”, a z drugiej „po raz nie wiadomo który zadał sobie pytanie, jaką częścią mózgu ci historycy pracują” – ten jego krytycyzm wynika z tego, że historia często zastępowana jest przez legendę, podczas gdy ludzie doskonale wiedzący, że to nieprawda, milczą. Dla Granta symbolem takiego mitu jest walijska miejscowość Tonypandy, gdzie w 1910 roku doszło do protestu górników; rozsądna polityka Winstona Churchilla, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, zapobiegła rozlewowi krwi ale nie zapobiegła stworzeniu legendy o bezwzględnej interwencji policji i wojska.
Książka jest bardzo statyczna – akcja w stu procentach rozgrywa się w sali w której leży inspektor i głównie mamy do czynienia z dyskusjami Granta z dwoma salowymi, lekarzem, Martą Hallard i Brentem Carradinem – i właśnie Carradine zostaje tak zainspirowany tematem tych rozmów, że sam postanawia napisać książkę i zatytułować ją „Historia to bzdura”. Akcji tu praktycznie nie ma żadnej i dlatego myślę, że współczesny czytelnik może się przy niej solidnie wynudzić – ale ja zawsze mówiłem, że w dobrym kryminale najwięcej się dzieje wtedy, kiedy pozornie nic się nie dzieje. Siła tej książki tkwi właśnie nie w oszałamiającym tempie, zwrotach akcji czy niezliczonych kulminacjach ale w intrygujących dyskusjach, tajemniczości, ciekawym temacie, solidnej wiedzy historycznej, lekkim dowcipie, inteligentnej rozrywce i łagodnej krytyce powielania niepogłębionej wiedzy.
Josephine Tey napisała „Córkę czasu” w 1951 roku i mam wrażenie, że zrobiła to na fali panujących w Wielkiej Brytanii tendencji rehabilitujących Ryszarda III – do tego czasu jego wizerunek opierał się na nieprzychylnej biografii autorstwa Thomasa More’a i sztuce Williama Szekspira. Ale okazuje się, że to nie koniec tej historii – w 2021 roku pewien angielski historyk dostarczył dowodów na to, że Ryszard III może mieć jednak dużo wspólnego ze zniknięciem (zamordowaniem?) „książąt z Tower” – czyżby więc Marta Hallard miała rację mówiąc: „oto najsławniejszy zbrodniarz, jakiego zna historia, ale, moim zdaniem, ma twarz świętego”? Tak czy inaczej – jest to dobra i inteligentna rozrywka, która mimo swobodnej treści wymaga jednak pewnego skupienia; czytałem ją po pracy w pociągu i to nie było to, musiałem przysiąść do niej w domu i przy herbacie (angielskiej, rzecz jasna). A zaintrygowani tematem mogą poczytać o nim w internecie; angielskie strony piszą bardzo obszernie o Ryszardzie III i jego swoistej rehabilitacji, książętach z Tower i odkryciach współczesnych historyków – lojalnie jednak uprzedzam: to jest tak wciągające jak spacerowanie po bagnach.