Raymond Chandler – Wysokie okno 244/2023

  • Autor: Raymond Chandler
  • Tytuł: Wysokie okno
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Z jamnikiem
  • Rok wydania: 1974
  • Przekład: Wacław Niepokólczycki
  • Recenzent: Mariusz Młyński

Raymond Chandler sfrustrowany chłodnym przyjęciem jego dwóch poprzednich książek oraz rozczarowany zarobionymi na nich pieniędzmi męczył się z „Wysokim oknem” aż dwa lata; dostarczając ją swojemu nowojorskiemu agentowi powiedział: „Obawiam się, że nie będziesz miał z tej książki żadnego pożytku. Nie ma w niej akcji. Nie ma w niej sympatycznych postaci. Nie ma w niej nic. I detektyw też nic nie robi”. Nie jestem wobec niej aż tak bardzo krytyczny; owszem, Marlowe sprawia tu wrażenie rozczarowanego samym sobą ale myślę, że to tylko dodaje mu autentyzmu.

Detektyw zostaje wynajęty przez Elizabeth Bright Murdock do odnalezienia dublonu Brashera, rzadkiej monety będącej dumą kolekcji jej nieżyjącego męża. Kobieta podejrzewa o kradzież swoją synową, Lindę Conquest, śpiewaczkę z nocnego klubu, która tydzień temu wyprowadziła się od Lesliego, synalka pani Murdock. Wkrótce Leslie Murdock pojawia się w biurze Marlowe’a i mówi, że jest winien dwanaście tysięcy dolarów Alexowi Morny’emu, właścicielowi kasyna, który o tym fakcie prawdopodobnie poinformował jego matkę. Marlowe odnajduje Lindę, która mówi, że nie ma z kradzieżą dublona nic wspólnego i ostrzega go przed teściową („Cokolwiek panu zleciła, chodzi o coś innego. Coś knuje. Niech pan uważa”). Wkrótce okazuje się, że monetę wykradł zadłużony Leslie Murdock i w związku z tym jego matka rezygnuje z usług detektywa; zaintrygowany Marlowe postanawia jednak dojść prawdy i w tym celu dociera do Merle Davis, która przed ośmioma laty przeżyła załamanie nerwowe i od tego czasu jest sekretarką pani Murdock i pozostaje pod jej opieką. To wydarzenie sprzed ośmiu lat staje się kluczem do całej intrygi – wtedy przez tytułowe wysokie okno wypadł pierwszy mąż pani Murdock, a ktoś ten moment uwiecznił na zdjęciu.

To dość dobra, choć chwilami mało prawdopodobna książka; jest tu wszystko to, czego można było oczekiwać: zimna intryga, posępna atmosfera, świetnie przedstawione tło akcji, cierpkie dialogi i rzetelnie pokazane postacie. Ale najmocniejszym punktem jest sam Marlowe, po raz kolejny opisany jako „sir Galahad z odzysku” – tutaj wyciąga dziewczynę z pułapki szantażu i zawozi ją rodzicom. Tom Hiney w biografii Chandlera pisał, że w postaci Marlowe’a „łączył w sobie wszystko, czym był i czym chciał być, i czego się równocześnie lękał” – czyżby chodziło tu o swoiste ojcowanie? W „Żegnaj laleczko” również pojawiła się młoda kobieta, Anna Riordan, córka zastrzelonego policjanta, z którą łączyły detektywa więzy tylko przyjacielskie. Poza tym widać tutaj coraz więcej krytycyzmu wobec samego siebie: Marlowe często obrzuca się rozmaitymi epitetami, a w końcu mówi, że już nawet pije whisky prosto z butelki jak jakiś pijaczyna; Leslie Murdock też w pewnym momencie wytyka mu, że jest detektywem z taniej powieści. Generalnie jednak jest to kawał dobrego, solidnego kryminału, który na pewno warto przeczytać.

A okazją do kolejnego przeczytania po latach jest nowy przekład Bartosza Czartoryskiego. Znów mam pretensje o uwspółcześnienie języka, znów zgrzyta mi w uszach to dziwaczne „ano” zamiast lapidarnego „yeah”. Ale jedno muszę przyznać: tłumaczenie jest bardzo wierne oryginałowi, panu Bartoszowi świetnie udało się oddać soczysty język Chandlera – nie wiem tylko dlaczego poprzedni tłumacz tego ducha niemalże zlikwidował. Znalazłem w internecie oryginał, poświęciłem trochę czasu i wyłuskałem, na przykład, taki opis starego numizmatyka: „W wystającej z obu małżowin szczecinie mogła ugrzęznąć nieostrożna ćma” – a jak mamy w starym przekładzie? „Z uszu wystawały kępki włosów”. Albo taki opis Lesliego Murdocka: „Uśmiechnął się niewyraźnie jak gruba baba podpierająca ścianę na potańcówce” – jak to się ma do „Na jego twarzy ukazał się omdlewający uśmiech”? A już mistrzostwem jest opis zmęczonej Merle Davis: „Wygląda pani jak Śnieżka po ostrej imprezie z krasnalami” – poprzedni tłumacz ograniczył się do „Wygląda pani jak Królewna Śnieżka”. Można więc mieć niezłą zabawę z takim porównywaniem – a przy okazji można też sprawdzić własną znajomość angielszczyzny. A na deser mój ulubiony cytat z tej książki – tak Marlowe opisał żonę Alexa Morny’ego: „Z daleka wyglądała na kobietę z klasą, ale z bliska było jasne, że lepiej ją oglądać z daleka” – i właśnie za to w książkach Chandlera można się zakochać i czytać je w nieskończoność.