- Autor: Raymond Chandler
- Tytuł: Tajemnica jeziora
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Rok wydania: 1958
- Przekład: Adam Kaska
- Recenzent: Mariusz Młyński
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego
Derace Kingsley, dyrektor firmy kosmetycznej, zatrudnia Marlowe’a do znalezienia zaginionej przed miesiącem żony; jej ostatni ślad to przysłany z El Paso telegram w którym informuje go, że wyjechała do Meksyku, by otrzymać rozwód i wyjść za Chrisa Lavery’ego, uważanego za zawodowego uwodziciela.
Co ciekawe, Lavery twierdzi, że nigdzie z Crystal Kingsley nie wyjeżdżał i od dwóch miesięcy jej nie widział. Pierwsze kroki Marlowe kieruje nad Jeziorko Jelonków do domu Kingsleyów i poznaje tam wojennego inwalidę Billa Chessa, który mówi, że miesiąc temu odeszła od niego żona, Muriel – dokładnie tego samego dnia, kiedy wyjechała Crystal Kingsley. Spacerując wzdłuż jeziora panowie znajdują pod molem zwłoki kobiety – Bill Chess twierdzi, że to jest jego żona i podejrzewa samobójstwo, na co wskazywałaby treść pożegnalnego listu. Tymczasem lokalna dziennikarka mówi Marlowe’owi, że przed kilkoma tygodniami pewien policjant z Los Angeles pokazywał wszystkim zdjęcie i mówił, że szuka Mildred Haviland – kobieta na zdjęciu była łudząco podobna do Muriel Chess. Sprawa zagęszcza się do tego stopnia, że policjant z Bay City mówi mu: „Wścibiaj dalej nochal w nasze sprawy, to obudzisz się w ciemnej uliczce i tylko koty będą nad tobą płakały”.
Zanim Philip Marlowe rozwiąże tę skomplikowaną sprawę zostanie pobity do nieprzytomności, przejechany po nogach policyjną pałką, a nawet wrobiony w morderstwo – można powiedzieć: nic nowego, tym razem jednak całej akcji brakuje jakby trochę luzu i dystansu. Owszem, wszystko czyta się jak zawsze czyli dla przyjemności czytania ale wyczuwalny jest zły nastrój samego Chandlera: przede wszystkim Marlowe zauważa, że się starzeje („Bardzo dużo siwizny. Twarz pod nią miała chorobliwy wygląd. Wcale mi się nie podobała ta twarz”); po raz pierwszy słyszymy też dość radykalne stwierdzenie: „Nienawidzę ludzi mocno, ale nie nienawidzę ich długo”. Ale mimo wszystko Derace Kingsley potrafi mu powiedzieć: „Pan jest bardzo porządnym człowiekiem, Marlowe”; pewną formą uznania można też nazwać pytanie: „Jak ci się udało, że do tej pory jeszcze żyjesz?”. A nad wszystkim unosi się atmosfera toczącej się wojny: w okolicy kręcą się wojskowe patrole, a na przystani jeszcze nie obowiązuje zaciemnienie. Książka generalnie nie jest zła, jest tu wszystko, czego można było oczekiwać czyli zblazowany Marlowe, cierpki język, świetne dialogi i szokujące zakończenie, czyta się ją płynnie i potoczyście ale na tle trzech poprzednich jest „tylko” dobra.
Jest to pierwszy „Marlowe”, jaki ukazał się w Polsce i miało to miejsce w 1958 roku; kolejny raz w tym tłumaczeniu wydano go aż 31 lat później – ten przekład jest aż do przesady wierny oryginałowi; znajdujemy tu takie cuda jak „aspekt szopenfeldziarski” czy „Patton odśrubował zakrętkę”; tłumacz też nie wiedział jak przełożyć słowo „dinette” i tak pozostawił. Ale jest też prawdziwa petarda: „Zapytał mnie sznapsbarytonem o sile trzech cocktailów”; intryguje mnie też to, że angielskie słowo „shamus” tutaj tłumaczone jest „łapacz” – spotykałem już łapsa, niuchacza czy pospolitego szpicla; z kolei lekką irytację budzi przełożenie nazwy Little Fawn Lake na Jeziorko Jelonków. Kolejne tłumaczenie pochodzi z 2000 roku; tu już mamy tytuł „Topielica” i przekład mniej wierny oryginałowi i mi osobiście nie przypadający do gustu; mamy też prawdziwą świeżynkę czyli „Panią w jeziorze” z roku 2023; można więc znaleźć w internecie oryginał i porównać z trzema tłumaczeniami.