- Autor: Raymond Chandler
- Tytuł: Kobieta w jeziorze w: „Morderca w deszczu”
- Wydawnictwo: GiG
- Rok wydania: 1990
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
Philip Marlowe na drodze do samoświadomości
Przed opublikowaniem pierwszej powieści kryminalnej, jaką był „Głęboki Sen” (1939), Raymond Chandler przez kilka lat szlifował swój styl, pisząc opowiadania do popularnego magazynu kryminalnego „Czarna maska”. Tom Hiney w biografii pisarza wspomina, że było tych opowiadań dwadzieścia i stanowiły one prawdziwą szkołę pisania dla późniejszego mistrza czarnego kryminału. Nad każdym z tych tekstów sporo się nabiedził, ale po latach wiemy że było warto.
Jak napisać, że bohater wychodzi z pokoju? Jak zbudować scenę z udziałem więcej niż dwóch osób? W której osobie pisać? Swoją drogą przypomniało mi się takie chandlerowskie zdanie: „Czasem trzy osoby to prawdziwy tłum”. W powieściach wykorzystywał fragmenty swoich opowiadań, tworząc z nich trzon fabuły. Określał ten zabieg mianem autoplagiatu. Tak było między innymi z opowiadaniem „Kobieta w jeziorze”, które posłużyło potem za kanwę powieści „The Lady in the lake”, od której to zaczęła się recepcja twórczości Raymonda Chandlera w Polsce. Przypomnę, że powieść ta ukazała się u nas w roku 1958 pod tytułem „Tajemnica jeziora”. Potem były liczne wznowienia, także w dwóch innych tłumaczeniach. Porównując opowiadanie i późniejszą powieść stwierdzamy, że zostały zachowane główne zarysy fabuły. Detektyw – tu nazywający się jeszcze John Dalmas, a nie Philip Marlowe, ma znaleźć żonę przemysłowca Kingsleya. Nasz bohater ma już ukształtowany docelowy charakter i ironiczny styl komunikowania. Chandler wyposażył Philipa w wiele osobistych cech i uzupełnił je o literackie elementy właściwe dla czarnego kryminału.
Dalmas ma odnaleźć żonę Kingsleya i ta prosta, wydawałoby się, sprawa zaczyna się szybko gmatwać i podobnie jak w powieści pojawia się ciało kobiety w jeziorze, a następnie trup jej domniemanego kochanka, ale tu już inaczej – nie w wynajmowanym domu, tylko na daczy. Chandler cyzelował opisy – ulic, posiadłości, wnętrz. Pokazywał swoich bohaterów w konkretnych sytuacjach. W opowiadaniach nie było na to dość miejsca i trzeba było bardziej popędzać akcję. Ale już tu, w tych krótkich formach dostrzegamy przebłyski egzystencjalnego zacięcia autora. Spójrzmy na takie zdanie: „Żadnego dźwięku, ani syren, ani samochodów, nic zgoła. Tylko martwa cisza tego pokoju”. Przecież w typowej powieści kryminalnej nie spotkamy podobnego zdania, gdyż nie jest niezbędne dla akcji. A że przybliża nam postać detektywa? No właśnie, Chandler chciał czegoś więcej. Detektyw, tropiciel, szpicel, niuchacz, łaps, platfus, węszyciel, łapacz i jak by go tu jeszcze określić, by było zasadnie. To zależy.
Dalmas/Marlowe rozmawia z boyem hotelowym, chcąc wyciągnąć ważne dla śledztwa informacje: ” – Ile czasu możesz mi poświęcić? – A co mam robić? – Powspominać. – Do tego to się nie nadaję. – Mam trochę forsy na zbyciu”. Ja akurat też miałem na zbyciu 3 zł, to i zainwestowałem w kolejny egzemplarz „Mordercy w deszczu” Raymonda Chandlera, z którego to tomu pochodzi właśnie opowiadanie „Kobieta w jeziorze”, dość udanie przełożone przez Andrzeja Zerwalda. Nie przyuważyłem by tłumacz ten mocniej kręcił się przy Chandlerze.
W naszym teatrze telewizji dwukrotnie pochylano się nad tym utworem. Za pierwszym razem Philipa Marlowe zagrał Stanisław Zaczyk. W drugim podejściu zadania podjął się Tadeusz Huk. Czas już na kolejną wersję, najwyższy czas.