- Autor: Kłodzińska Anna
- Tytuł: Trzeci gang
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1978
- Nakład: 120000
- Recenzent: Mariusz Młyński
Zaprawdę wielkie musiało być przekonanie Anny Kłodzińskiej o skuteczności Milicji Obywatelskiej, że w swoich książkach przedstawiała swoich bohaterów jako ludzi o chyba wszelkich możliwych zdolnościach.
W „Trzecim gangu” przeszła samą siebie i osiągnęła już chyba szczyt uwielbienia. Mamy oto dwa gangi zajmujące się handlem dziełami sztuki, biżuterią i złotem – ich ostatnim hitem są bite w RPA złote krugerrandy. Rywalizacja między nimi jest zażarta, bo i zyski z tego handlu są ogromne; ofiarą tej rywalizacji staje się Magdalena Borek, młoda pośredniczka w handlu obrazem z XIX wieku, „Garść wiatru”, wartym 450 tysięcy złotych. I wtedy do akcji przystępuje major Szczęsny, aktualnie będący szefem wydziału, gdyż pułkownik Daniłowicz przebywa w sanatorium – wymyśla on, ni mniej ni więcej, że milicja przy wsparciu Służby Bezpieczeństwa założy trzeci gang, by w ten sposób dotrzeć do szefów dwóch pozostałych. A żeby było jeszcze ciekawiej milicyjny ekspert korzystając tylko z kolorowej reprodukcji w albumie tworzy w ciągu tygodnia kopię zaginionej „Garści wiatru” łącznie z autografem autora, który podpisywał się w po arabsku, pismem spółgłoskowym alfabetycznym pochodzącym z języka aramejskiego.
Nie ma co, wizerunek milicji wyłaniający się z tej książki jest po prostu krystaliczny: błyskotliwi, inteligentni, skuteczni, wszechwiedzący i oczywiście wszechobecni – o tym, że obydwa gangi poruszone są zniknięciem obrazu Szczęsny dowiedział się „zupełnie prywatnie”. I kiedy czytam tę pieśń pochwalną, kiedy widzę scenkę w której major wyciąga z kieszeni kartkę z listą życzeń, które w ciągu tygodnia zostają zrealizowane pojawia mi się z tyłu głowy co innego – otóż na przełomie lat 70. i 80., kiedy Szczęsny tworzył swój gang albo odnajdywał zwłoki przy pomocy termowizora AGA-680, na Wybrzeżu grasował seryjny morderca kobiet o pseudonimie Skorpion. Przez osiem lat zabił dziewięć kobiet, a jedenaście po jego atakach młotkiem zostało inwalidkami. Lista ofiar byłaby z pewnością krótsza, gdyby nie nieudolność milicji – to właśnie ona rozzuchwaliła Skorpiona do tego stopnia, że zaczął tracić samokontrolę i popełniał błędy. Gdyby major Szczęsny zajmował się tą sprawą list gończy za mordercą wystawiono by błyskawicznie; w rzeczywistości czekano na niego OSIEM LAT od pierwszego ataku, kiedy ofiar śmiertelnych już było osiem. Komendant gdańskiej KWMO wolał, żeby jego funkcjonariusze rozprawiali się ze strukturami „Solidarności” niż żeby szukali rozbestwionego mordercy siejącego psychozę. I która wersja milicji jest bliższa rzeczywistości – lukrowana Anny Kłodzińskiej czy nieudolna generała Jerzego Andrzejewskiego?
Czy warto więc czytać tę książkę? Myślę, że nie, od nadmiaru lukru można dostać zgagi, a nadmiar naiwności również nie jest dobry dla zdrowia. Uważam,że jest to jedna ze słabszych powieści Kłodzińskiej – nie ma tu z czego się pośmiać ani nie ma się z czego ponabijać, nie ma cytatów z Tuwima ani z Lema ani nawet z „Mądrości z palmowego liścia”, jest po prostu nijako i najzwyczajniej szkoda czasu.