- Autor: Woysznis-Terlikowska Grażyna
- Tytul: Zabawa w prokuratora
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1960
- Naklad: 30000
- Recenzent: Mariusz Młyński
No i niech mi ktoś powie: czy cała seria „Labirynt” nie mogła wyglądać tak, jak ta książka? Czy musiała zmienić się w ordynarną, antyniemiecką i antyżydowską tubę propagandową reżimu? Przez kilka pierwszych lat istnienia tej serii wydawane powieści były po prostu kryminałami – może czasem trochę przaśnymi i trochę naiwnymi ale dość sympatycznymi i ewidentnie wzorowanymi na światowych klasykach; gdzieś w połowie lat 60. stały się bezkrytycznymi pomnikami ku czci Służby Bezpieczeństwa tropiącej zdrajców, kolaborantów, dywersantów i płatnych agentów.
Tymczasem tutaj mamy klasyczną historię w stylu Agathy Christie: słynny pisarz i dramaturg Maurycy Dorian zaprasza do swojego nowego domu przyjaciół na imprezę z okazji pięćdziesięciolecia pracy twórczej. Lekko podpite i rozochocone towarzystwo postanawia „zabawić się w prokuratora” – osoba, która wylosuje asa treflowego jest „mordercą” i w ciemnym pokoju ma klepnięciem w kark zabić swoją „ofiarę”, a osoba grająca prokuratora ma przy pomocy dwudziestu pytań odkryć mordercę. Gdy gaśnie światło wszyscy krążą po pokoju mówiąc „Morderca jest wśród nas”, a gdy światło rozbłyska okazuje się, że na podłodze leży sam gospodarz i początkowo nikt nie zauważa, że on nie gra ale naprawdę nie żyje – w jego piersi tkwi mały sztylet; co ciekawe, na jego rękojeści są tylko odciski palców denata. Dla porucznika Skoczylasa, młodego milicjanta, jest to pierwsze samodzielne śledztwo; do tej pory pracował u boku kapitana Zabłockiego, który służbowo musiał wyjechać z Warszawy. Porucznik po kolei przesłuchuje osoby uczestniczące w imprezie i szybko zauważa, że każdy w przeszłości zawdzięczał coś Dorianowi ale też każdemu jego śmierć byłaby na rękę.
Sytuacja jest więc podręcznikowa: jest trup, jest zamknięte pomieszczenie, jest ograniczona liczba osób z których każda jest podejrzana – mamy więc idealne okoliczności dla wzorcowego kryminału. Kameralna akcja poprowadzona jest metodycznie i rzetelnie, a postacie początkowo są przedstawione dość oszczędnie i stopniowo dowiadujemy się o nich coraz więcej. Jest tu trochę humoru, trochę dreszczyku i niepokojącego napięcia; powieść świetnie sprawdziłaby się na deskach teatru: wszystko rozgrywa się na niewielkiej przestrzeni, a główną jej siłą są konkretne dialogi. Ta książka to dobra, inteligentna rozrywka na jesienne wieczory; czytając ją można samemu zabawić się w prokuratora i spróbować zidentyfikować mordercę – i ciekawe, czy to się komuś uda, bo rozwiązanie jest zaskakujące. Szczerze ją polecam, wydałem na nią całe 10 złotych i nie żałuję – a, co ciekawe, wydano ją w styczniu 1960 roku, a równolegle, od 3 stycznia do 16 marca książka „szła” w „Dzienniku Łódzkim” pod tytułem „Morderca jest wśród nas”.