- Autor: Arkadij Wajner, Georgij Wajner
- Tytuł: Wizyta u Minotaura
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Seria z jamnikiem
- Rok wydania: 1983
- Recenzent: Mariusz Młyński
Radziecka niespodzianka
Kryminał napisany w Związku Radzieckim w 1972 roku? – wydawało się, że z czegoś takiego nie może wyniknąć nic dobrego. A tu niespodzianka! Okazało się, że ta książka to prawdziwa perła – i, co ciekawe, wydaje mi się, że postać starszego inspektora wydziału kryminalnego, kapitana Stanisława Pawłowicza Tichonowa była inspiracją dla Aleksandry Marininy przy tworzeniu jej serii o Anastazji Kamieńskiej.
W mieszkaniu Lwa Osipowicza Polakowa, genialnego skrzypka i profesora konserwatorium dochodzi do włamania; złodziej kradnie kilka wartościowych rzeczy ale przede wszystkim bezcenne, liczące 248 lat skrzypce Stradivariusa, „Santa Maria”. Kapitan Tichonow zauważa, że nie ma śladów włamania; wiele wskazuje na to, że klucze udostępnił złodziejowi Sergiusz Obolnikow, sąsiad, były ślusarz, a obecnie alkoholik przebywający w klinice odwykowej. Dochodzenie staje się priorytetowe; nadzorujący je podpułkownik Szarapow mówi do Tichonowa: „W twoich żelaznych dłoniach spoczywa los mojego zawału”. Pierwszy trop wiedzie do Pawła Piotrowicza Ikonnikowa, skrzypka podobno bardziej utalentowanego od Polakowa; zniszczyła go sława, która przyszła za wcześnie, a teraz nienawidzi Polakowa, jest wściekły na cały świat, rozpił się i w laboratorium Instytutu Toksykologii opiekuje się żmijami. Następny krok Tichonow kieruje do Grigorija Pietrowicza Biełasza, stroiciela fortepianów, potem odwiedza byłą żonę Ikonnikowa i pakuje do aresztu Obolnikowa; cały czas jednak on i towarzysząca mu inspektor Helena Ławrowa czuje, że błądzą po omacku, a sprawa stoi w miejscu. Tichonowa ogarnia zniechęcenie, gdyż dochodzi do przekonania, że „istnieją rzeczy, której tajemniczej natury nie da się przeniknąć z tego jedynie powodu, że bardzo się tego pragnie”; kiedy żmija śmiertelnie kąsa Ikonnikowa chce się nawet podać do dymisji, gdyż zastanawia się: „Może to ja jestem wszystkiemu winien? Może źle i okrutnie poszukiwałem prawdy?”. Wiele wskazuje jednak na to, że Ikonnikow nie ma z kradzieżą nic wspólnego, a rzeczywisty złodziej chciał rzucić na niego oskarżenie korzystając z jego konfliktu z Polakowem. Kluczem do całej sprawy okazuje się charakterystyczny łom znaleziony w mieszkaniu Polakowa.
„Każdy ma swojego Minotaura” – powiedziała dyplomantka z klasy Polakowa; twierdziła ona, że profesor, niczym Tezeusz w labiryncie, poszukiwał możliwości kryjących się w partyturach skrzypcowych i musiał uważać na Minotaura czekającego na chwilę słabości, by Polakowa pożreć. Dla Tichonowa takim Minotaurem jest nieuchwytny Szef, zleceniodawca kradzieży skrzypiec; kapitan wchodzi więc do labiryntu i potwór raz okazuje się sprytniejszy, raz wypchany, a raz wyprowadza Tichonowa w pole. To wszystko sprawia, że akcja książki jest zawiła, a jednocześnie bardzo precyzyjna – i dzięki temu ta książka jest tak dobra. Przede wszystkim intryga jest szczegółowo dopracowana i dokładna, wszystkie wątki są pieczołowicie wykończone; książka jest bardzo „gęsta” i intensywna, wymaga skupienia i cierpliwości. Samo śledztwo przedstawione jest rzetelnie i metodycznie; widzimy wielką szczegółowość, wręcz aptekarskość dochodzenia – i dlatego twierdzę, że kapitan Tichonow jest ojcem chrzestnym Anastazji Kamieńskiej: ten sam sposób prowadzenia śledztwa, ten sam schemat funkcjonowania Wydziału Kryminalnego, bardzo podobny schemat samej intrygi oraz fakt, że „Wizyta u Minotaura” jest piątym tomem ośmiotomowej serii o kapitanie Tichonowie. Siłą tej książki jest też solidne i wiarygodne umiejscowienie, delikatny humor, świetny, potoczysty język, cięte dialogi, brak nadmiernej milicyjnej drętwoty, liczne cytaty z klasyków, odsyłacze do malarstwa czy kryminologii ale też często wtrącane elementy radzieckiej codzienności okresu Breżniewa: światła gaszone na ulicach, wszechobecny alkohol, klinika odwykowa nazywana ósmym kręgiem piekieł i kapitan milicji jedzący na kolację suchą bułkę i popijający mlekiem. Są też kapitalne, lakoniczne opisy postaci: sąsiad Polakowa ma wodniste oczy ale „ta woda, która się w nich przelewała, była lodowata, kleista i kwaśna z nienawiści”, a mowa gadatliwej kobiety „przypominała pieśń stepowego pasterza: śpiewam o tym, co właśnie widzę”. Są też błędy: Tichonow i Ławrowa podchodzą do zasypanego śniegiem domu za którym są równe grządki truskawek; jest też pewna fantazja: milicyjni laboranci z popiołów po spalonej kartce przy pomocy kamery makroreprodukcyjnej Masłowa odczytują co było na niej napisane.
I, co ciekawe, książka oparta jest na faktach – w 1968 roku włamano się do mieszkania radzieckiego skrzypka Dawida Ojstracha, skradziono wiele kosztowności, jednak skrzypiec podarowanych mu przez królową belgijską nie ruszono; swoją drogą Tichonow w mieszkaniu Polakowa znalazł zdjęcie tejże królowej – przypadek? Zainteresowani mogą w internecie znaleźć serial bardzo wierny książce pod względem dialogów ale trochę mniej pod względem szczegółów. A sama powieść to prawdziwa perełka, mam wrażenie, że jej polskie wydanie nie trafiło na dobry czas – rok 1983 nie sprzyjał propagowaniu czegokolwiek radzieckiego, a i dziś nie ma dobrego czasu dla czegokolwiek rosyjskiego. Czytelnicy, którzy nie bojkotują rosyjskiej literatury mogą być naprawdę zadowoleni – śmiało tę książkę polecam nie tylko fanom Aleksandry Marininy ale też wielbicielom dobrego, inteligentnego kryminału.